Żywot

Żywot i cuda

Wielebnego Sługi Bożego

O. Bernarda z Wąbrzeźna

w klasztorze lubińskim, diecezji poznańskiej, profesa i kapłana.

 

Napisał ks. Marcin Chwaliszewski

lic. św. teol. proboszcz w Granowie

 

Czcionkami F. Chociszyńskiego

Nakładem autora

Poznań 1881

 

Spis rzeczy

Do pobożnego Czytelnika

 

Część pierwsza

Żywot doczesny wielebnego sługi Bożego Bernarda z Wąbrzeźna

 

Rozdział I.

Urodzenie i dziecięce lata Sługi Bożego Bernarda.

Rozdział II.

Sługa Boży Bernard w szkołach OO. Jezuitów w Poznaniu świątobliwością i cudami słynąć poczyna.

Rozdział III.

Sługa Boży Bernard zostaje benedyktynem w klasztorze lubińskim.

Rozdział IV.

Sługa Boży Bernard śluby zakonne składa i kapłanem zostaje.

Rozdział V.

Sługa Boży Bernard zostaje mistrzem nowicjuszy.

Rozdział VI.

Błogosławiony zgon Sługi Bożego Bernarda.

 

Część druga.

Cuda Wielebnego Sługi Bożego Bernarda z Wąbrzeźna po szczęśliwym jego zejściu

 

Rozdział I.

Cuda, którymi Sługa Boży Bernard od świętego zgonu swojego do roku 1620 zasłynął.

Rozdział II.

Cuda zeznane przed komisarzami biskupimi w r. 1629.

Rozdział III.

Stała komisja celem badania i zapisywania cudów Wielebnego Sługi Bożego Bernarda, ustanowiona w r.1631.

Rozdział IV.

Cuda Sługi Bożego Bernarda od roku 1630 do r. 1633.

Rozdział V.

Gorliwe starania O. Zimowicza przeora, i O. Fryderyka Szembeka Jezuity około podniesienia kości Sługi Bożego Bernarda od r. 1639 do r. 1644.

Rozdział VI.

Inkwizycja o urodzeniu i Chrzcie Sługi Bożego Bernarda, odbyta w Wąbrzeźnie, na rozkaz biskupa chełmińskiego 15 grudnia r. 1645.

Rozdział VII.

W czasie wojen szwedzkich spustoszony klasztor lubiński i grób Sługi Bożego Bernarda.

Rozdział VIII.

Cuda i łaski za przyczyną Sługi Bożego Bernarda doznane i zapisane od r. 1663 do 1686 r.

Rozdział IX.

Stuletni staruszek Wojciech Marek zeznaje, na rozkaz biskupi, o życiu i cudach Sługi Bożego Bernarda 9-go Czerwca 1686 r.

Rozdział X.

Cuda i łaski doznane za przyczyną Sługi Bożego Bernarda od r. 1687 do r. 1699.

Rozdział XI.

Cuda Sługi Bożego Bernarda poświadczone przez magistrat grodziski w r. 1708.

Rozdział XII.

Ks. Maciej Wielkański cudownie przez Sługę Bożego Bernarda uzdrowiony w 1717 r.

Rozdział XIII.

Cuda Sługi Bożego Bernarda, poświadczone przez magistrat królewskiego miasta Śremu w r. 1739.

Rozdział XIV.

Cuda Sługi Bożego Bernarda od roku 1739 do r. 1772.

Rozdział XV.

Otworzenie grobu Sługi Bożego Bernarda i postawienie na nim nowego pomnika w miejsce pierwotnego w r. 1794.

Rozdział XVI.

U grobu Sługi Bożego Bernarda wierni dotąd skutecznej doznają opieki.

Rozdział XVII.

O nieprzerwanej od początku aż dotąd czci Sługi Bożego Bernarda.

Krótka wiadomość o klasztorze OO. Benedyktynów w Lubiniu

Źródła, z których żywot niniejszy Sługi Bożego Bernarda wyjęty i spisany został

Ryciny:

Wizerunek Sługi Bożego Bernarda z podobizną Jego pisma.

Grobowiec Sługi Bożego Bernarda w kościele klasztornym OO. Benedyktynów (dziś parafialnym) w Lubiniu

Kościół klasztorny OO. Benedyktynów (dziś parafialny) w Lubiniu

Pomnik O. Stanisława Kiszewskiego opata lubińskiego

 

Do pobożnego Czytelnika

 

 

 

Kiedy świat bezbożny i niewdzięczny uderza w Kościół Chrystusowy, targa się na sługi Jego, zohydza i podkopuje wiarę katolicką, nie szczędząc drobnych pacholąt i burzy klasztory; pożyteczną, a nawet konieczną jest wtedy rzeczą, przypominać niezmienne prawdy i odsłaniać owe wielkie postacie świętej bogomyślności i umartwienia, jakie się wychowały i zakwitły w tych szkołach doskonałości chrześcijańskiej. Wtedy przeciw rozkiełznanym namiętnościom stawiać należy czyste ideały, wskazywać na gruntowną i prawdziwą cnotę, która z ukrycia celi klasztornej i z najgłębszych tajników serca przyciągała do siebie wzrok i miłość Aniołów i Boga samego. Wtedy osobliwie na czasie jest, rozgłaszać tę świątobliwość, która sama przez się takim jaśnieje blaskiem, już tutaj na ziemi otoczona jest przez Boga takimi dziwami, że i najzaciętszych wrogów zawstydza i do czci i uwielbienia zmusza. Albowiem czyny bohatera chrześciańskijego taką przedziwną mają w sobie siłę i taki tryumf odnoszą skuteczny, jakiego żadna wymowa ludzka nigdy spodziewać się nie może.

Z drugiej zaś strony, odsłoniony obraz bohatera chrześcijańskiego, wywołuje uniesienie dla cnót nadludzkich, pobudza do wdzięczności za doznane łaski i dobrodziejstwa. Wielką sprawia pociechę wśród ucisku i prześladowania. Roznieca w sercu miłe upodobanie do słodkiej i szlachetnej dumy, że niejako za swój własny uważamy spadek wielkości tego, który z nami jakikolwiek ma związek krwi, ojczyzny lub stanu. Albowiem promienie jego chwały odbijają się na nas, jako na krewnych i bliskich jego. Dlatego każdy, nawet najdrobniejszy szczegół jego żywota, drogą jest dla nas spuścizną. Każde o nim podanie z czystym i jasnym okiem brać winniśmy. Żaden trud nie może być zbyteczny, gdy chodzi o uratowanie pamiątek po nim, i o wyświetlenie szlachetnych i wzniosłych czynów jego, których pamięć prorokuje z kart je opowiadających, choćby te karty jak najprościej, a nawet niezręcznie były zapisane tak jak kości jego prorokują z grobu i trumny, aczkolwiek najuboższej i zaniedbanej.

To były główne pobudki do napisania niniejszego żywota Wielebnego Sługi Bożego Bernarda z Wąbrzeźna, którego postać jest jasna i przejrzysta, jak brylant czystej wody; którego całe życie jest nieprzerwanym heroizmem, jakoby w drugą naturę w Nim przemienionym. Szczupłość szczegółów krótkiego żywota Jego wynagrodzona jest niezrównaną ich wartością; albowiem każdy z tych szczegółów osobnym jest klejnotem, własny blask mającym. Z tych to klejnotów, uzbieranych po gwałtownym zburzeniu klasztoru lubińskiego, jakoby na pogorzelisku wykonana jest ta mozaika tak, że każde zdanie i wyraz tego Żywota, opiera się na wiarygodnym świadectwie.

Ty zaś, Pobożny Czytelniku, wiedząc o tym, miej wyrozumiałość dla nieudolnej ręki, która niniejszy obraz, z tych klejnotów ułożony, składa ze czcią na grobie, co daleko od zgiełku zepsutego świata, wśród niw wielkopolskich, ukrywa w sobie tę cudowną perłę szkół poznańskich, nową gwiazdę czcigodnej rodziny benedyktyńsko-polskiej i prześliczny kwiat kapłanów polskich.

Granowo 2 czerwca 1881 roku w 278. rocznicę świątobliwego zejścia Sługi Bożego Bernarda

 

 

Część pierwsza

 

Żywot doczesny

wielebnego Sługi Bożego

Bernarda z Wąbrzeźna

 

Rozdział I 

Urodzenie i dziecięce lata Sługi Bożego Bernarda

 

 

W drugiej połowie szesnastego wieku, w Wąbrzeźnie[1], miasteczku ziemi i diecezji chełmińskiej, w Prusiech zachodnich, żył burmistrz i kościelny, nazwiskiem Paweł Pęcherek, z małżonką swoją Dorotą Sasinówną. Oboje ludzie cisi, stateczni, nabożni, Pana Boga się bojący, zażywający dobrej sławy, poważani i szanowani przez wszystkich, którzy ich znali, przeto, iż o nich zgoła nic złego ani podejrzanego nie zasłyszano. W stanie małżeńskim uczciwie żyjąc, mieli z sobą dziatek ośmioro, między którymi na początku roku 1575 urodził się im syn, ale niewiadomo, którego dnia i miesiąca, ponieważ w czasie pożaru wszystkie dokumenta kościelne i miejskie Wąbrzeźna zgorzały[2], wszelako zdaje się, iż się urodził 3 lutego lub blisko tego dnia, gdyż pospolitym obyczajem wiernych, dano dziecięciu na chrzcie św. imię Błażeja. Również nie wiadomo, którym był z kolei w licznej rodzinie swojej, jedno to pewno, że się urodził bezpośrednio po swojej siostrze Elżbiecie, która 42 lata po jego śmierci, w roku 1645, świadczyła pod przysięgą o jego wieku i chrzcie. Wedle tego świadectwa chrzcił Błażeja ksiądz Bartłomiej, proboszcz wąbrzeski, a podawali go do chrztu Aleksy Kotarski, mieszczanin z Wąbrzeźna i uczciwa Kotarska, żona Michała Kotarskiego, także mieszczka z Wąbrzeźna.

Od lat niemowlęcych pojony był Bernard cnotą i ćwiczony w bojaźni Bożej przez pobożnych rodziców, którzy troskliwi o dobre wychowanie dziatek swoich, szczególniej kochali Bernarda, albowiem od pierwszych zaraz lat błyskało w nim pewne światło, dowodzące, że dziecię to odebrało od Boga duszę dla nieba przeznaczoną; ponieważ osobliwszą chęć okazywał do pobożności i w nabożeństwie był rozmiłowany. Jako drobne pachole budował wszystkich zachowaniem się swojem w kościele, dokąd go ojciec prowadzał, aby do mszy św. służył. Cichy, skromny, rodzicom swoim we wszystkim powolny i pobożnym ich upominaniom posłuszny, strzegący się troskliwie najmniejszego nawet pozoru grzechu, słusznie nazwany być może wzorem dziatek rówienników swoich. Unikając próżnych zabaw i fraszek dziecinnych, mężem się okazywał statecznym i poważnym w postępowaniu i cnocie, acz w latach małem był jeszcze chłopięciem. A nie tylko na ćwiczeniach pobożnych spędził pierwsze lata swoje, ale nadto w publicznej szkole miejsca swego rodzinnego z największą pilnością przykładał się do nauk początkowych, i takie w nich postępy robił, że i tu celował przed innemi dziećmi i za wzór im służył. Łącząc tak w sobie od dzieciństwa zamiłowanie i wykonywanie cnót z pilnem ćwiczeniem w naukach, jasno pokazywał, że go Bóg do wielkich przysposabiał rzeczy i przeznaczał na wysoki stopień doskonałości.

 

Rozdział II

Sługa Boży Bernard w szkołach OO. Jezuitów w Poznaniu

świątobliwością i cudami słynąć poczyna

 

Gdy tak Bernard w pierwszym zaraniu życia i swojego począł szczęśliwie stawiać młodziuchne stopy na ścieżce sprawiedliwych, i gdy pod bacznym okiem rodzicielskim dobre założył początki nauk, pałając gorącą żądzą poświęcenia się Bogu. za wolą i pragnieniem rodziców swoich, udał się w dwunastym roku życia 1586 na wyższe nauki do szkół OO. Jezuitów w Poznaniu. Szkoły te otworzyli Jezuici przed 13 laty w r. 1573 i poczęli tu także, jak i na innych miejscach młodych ludzi w naukach wyzwolonych i w chrześcijańskiej pobożności wedle daru od Pana Boga im danego z pilnością wprawiać[3], a sława, jaką zakon ten z nauki i świątobliwości posiadał, ściągnęła w samych zaraz początkach do szkół jego w Poznaniu mnóstwo „wielkie młodzieży[4].

Pierwszym rektorem był przez siedem lat wielki teolog i tłumacz Pisma św. O. Jakub Wujek, profesorami ojcowie: Jan Brant, Stanisław Grodzicki, Wojciech Tobolski, Mateusz Bembus, który właśnie teraz rektorski urząd sprawował, Wojciech Rościszewski i wielu innych znakomitych nauką i świątobliwością ludzi. Przeto szkoły te były prawdziwie głównym ogniskiem światła, nie tylko na Wielkopolskę, ale i na całą Koroną. Szczęśliwy młodzieniaszek Bernard, że się do takiego źródła dostał, z którego mógł bezpiecznie czerpać czystość nauki i patrzeć na żywe wzory cnót kapłańskich i apostolskich nauczycieli swoich. Pod kierownictwem takich przewodników i mistrzów, wielkie postępy robił, nie tylko w naukach, lecz i w gruntownej pobożności tak postępował, że OO. Jezuici dla cnót jego bardzo go pokochali, wysoko cenili, i za wzór innym uczniom stawiali. „Tutaj w Poznaniu do szkoły chodząc, tak jako i w domu dobrze we wszystkim się zachował”, jak poświadcza jeden z jego współuczniów. Już bowiem wonczas, jako student, pałając serdeczną miłością Boga, tak dalece oddał się bogomyślności, że cokolwiek tylko wolnego od nauk zbywało mu czasu, wszystek obracał na modlitwę, słuchanie Mszy Św., kazania, nauk i na inne nabożeństwa i ćwiczenia się w cnotach, obowiązując samego siebie tym prawem, aby naprzód o żywot dobry, a potem o naukę się starał.

Osobliwie rozmiłowany był w wykonywaniu miłosiernych uczynków, a mianowicie dawaniu jałmużny, tej cnocie, którą nazwać można znakiem i cnotą wybranych. Ta litość i miłosierdzie Bernarda dla ubogich, nędzarzy i chorych dowodzi oczywiście, jak szlachetną miał duszę i jak wysoko w doskonałości duchownej postąpił już wtedy, i jak miłym musiał być Bogu. Chleb, który dostawał w domu. gdy wychodził na naukę do szkoły, rozdawał pomiędzy ubogich, pragnąc sam głód cierpieć, aby tylko ubogiego zgłodniałego nakarmić, i niewymowną czując w sercu rozkosz, że mógł jakąśkolwiek dać potrzebującemu jałmużnę: a czynił to z taką miłością, słodyczą i delikatnością, jak gdyby w onym ubogim oglądał rzeczywiście samego Chrystusa łaknącego. A nadto w ten sposób, odejmując sobie od ust potrzebny i jedyny pokarm, potajemnie wskazywał się na surowy post i twarde umartwienie, nadzwyczajne i zdumiewające w tym wieku młodocianym. I ta ofiara młodzieńca świętego zawoniała przed Panem tak, że Bóg cudami nawet stwierdzał, jak miłą i przyjemną Mu była: albowiem chorzy, skosztowawszy chleba od Bernarda odebranego, nagle do zdrowia przychodzili. To też gdziekolwiek go ujrzeli ubodzy i chorzy, bieżeli za nim, nie już jałmużny, ale raczej zdrowia od niego na pewno wyglądając; ale Bernard, kładąc pod siebie jako niewzruszony fundament, pokorę świętą, i pragnąc jedynie podobać się Bogu, który pokornym łaskę daje, a lękając się rozgłosu i sławy ludzkiej, jako zarazy, uciekał i krył się, aby go nie poznano.

Pomiędzy współuczniami bawiąc, pragnął nade wszystko zachować ducha swojego czystym i nieskażonym od pokus i ponęt Światowych; unikał przeto towarzystwa i chronił się wszelkiej wspólności z młodzieńcami zepsutych i niepewnych obyczajów, a tylko z takimi się wdawał i przyjaźnił, za których przykładem i nauką mógł się coraz lepszym i doskonalszym stawać. Wychodził rzadko, zawsze skupiony, spojrzenie jego słodkie i surowe zarazem, poważny w słowie, delikatny w obejściu, a nade wszystko cichy i pokorny. Gdy go który ze współuczniów zaczepił, uśmiechem tylko miłym odpowiadał, choćby na urągowisko i zelżywość największą, jak gdyby wcale nie czuł, że został znieważony. Przeto też dał mu Bóg te łaskę, że czystość ducha i ciała nienaruszoną aż do zgonu zachował.

Krom tego gasił w sobie wszelką żądzę nieporządną, a do cnoty i miłości Bożej się zapalał, rozmyślaniem rzeczy Boskich, a osobliwie Męki Jezusowej. I tutaj znowu zatwierdził Bóg cudem, jak połączony z Nim był Bernard, i jak wielkim był już wonczas Jego ulubieńcem i powiernikiem tajemnic Jego.

Mieszkał Bernard jako student za murami miasta Poznania, w gospodzie na przedmieściu Muszą górą[5]; zwanem. Razu jednego we Wielki Piątek, spieszył przede dniem z towarzyszami swoimi do kościoła parafialnego Św. Marii Magdaleny na kazanie o Męce Pańskiej, pragnąc łzami oblewać i rozważać niewinność, miłość i srogą śmierć Chrystusa Pana. A że było jeszcze bardzo rychło do dnia, przeto brama miasta była zamknięta. Szukał pilnie wejścia, ale na daremno, ponieważ miasto zewsząd murem otoczone, żadnego przystępu wolnego nie podawało; stanąwszy zatem u bramy, rzewnie zapłakał, z boleścią i żalem skarżąc na siebie, że już wczorajszego dnia wieczorem nie wszedł do miasta i noc całą nie czuwał na rozważaniu gorzkiej Męki Pana Jezusa. Wszelako nie tracąc otuchy, padł kornie na kolana i w gorącej modlitwie błagał Boga o podanie sposobu dostania się do miasta. Po dość długiej prośbie, tchniony Duchem Bożym, przeżegnał bramę Krzyżem Św. i brama natychmiast sama się cudownie otworzyła; a gdy wszedł przez nią do miasta, znowu na powrót, bez niczyjej pomocy, siłą wyższą sama się zawarła i zaryglowała. Tę żarliwość w modlitwie i połączenie z Bogiem podsycał i zapalał Bernard umartwieniem ciała swojego. Prócz surowych postów, nocnego czuwania na modlitwie, jeszcze ostre zadawał sobie biczowania, aby w doskonałym posłuszeństwie i uległości duchowi utrzymać ciało swoje, i aby niewidzialnie połączyć ofiarę ciała swojego z ofiarą na krzyżu spełnioną. I wołał: „Nie potrzebujesz, Panie, karać mnie, ani wyroku pomsty na mnie wydawać, bo oto sam ściągam na siebie ręce moje, sam na sobie pomstę biorę i wywzajemniam się grzechom moim.” Ta żywo zabijana obiata weselem napełniała Aniołów, a Pan za woniał wonność wdzięczności tego całopalenia na ołtarzu serca niewinnego Bernarda, i cudem potwierdził przyjemność jego, jak to poświadczał spowiednik Bernarda O. Wojciech Tobolski[6], Jezuita, mąż uczony i świątobliwy, biegły w języku greckim i hebrajskim, a za czasów Bernarda profesor języka hebrajskiego w szkołach poznańskich. Opowiadał publicznie, że wielokrotnie widział we śnie, jak Bernard zacinał się srogo dyscypliną, i że wtedy komórka, w której Bernard mieszkał, zalana była jasnością. Po każdym takim widzeniu sprawdził, iż rzeczywiście tak było; że właśnie w tej samej chwili Bernard katował się niemiłosiernie: dla tego w wielkiej czci i poważaniu miał tego młodzieńca, jako towarzysza Aniołów i kochanka Bożego. Słusznie też do Bernarda zastosować można słowa Mędrca Pańskiego[7]: „Ścieszka sprawiedliwych jako jasna światłość wschodzi i rośnie aż do dnia doskonałego”. Od samego dzieciństwa, bez żadnej przerwy, postępował w doskonałości, i szybko biegł drogą przykazań, nie zatrzymując się ani na chwilę. We dnie i w nocy, w domu rodzicielskim i w szkole, we śnie i przy nauce, nigdy sobie nie sfolgował: w każdej chwili składał ze siebie ofiarę Bogu żywą, świętą i miłą. Z izdebki swojej zrobił pustelnią, ciało, członki, zmysły, i całą osobę swoję, uczynił drogą wobec Boga obiatą: i dla tego stoi przed nami w jasności, jako wzór wykończony młodzieży, aby zająć miejsce w kościele Polskim obok św. Kazimierza i świętego Stanisława Kostki, którego nauczyciel był także jego nauczycielem i spowiednikiem. To poświęcenie się Bogu od pierwszego powzięcia rozumu i spełnianie go wierne i stateczne, jest przywilejem zachowanym dla niewielu dusz wybranych, a do nadzwyczajnej powołanych świętości.

 

Rozdział III

Sługa Boży Bernard zostaje benedyktynem w klasztorze lubińskim

 

 

Równym biegiem postępował Bernard w naukach jak i w świątobliwości. Ale duch jego wyrywał się w górę i tęsknił za przybytkiem pokoju, aby mógł bez żadnej przeszkody obcować z Bogiem i postępować z mocy do mocy na tym padole ziemskim. W szkołach poznał się z młodymi zakonnikami z klasztoru lubińskiego, którzy teraz od r. 1590 regularnie odbywać poczęli nauki teologiczne i wspólnie mieszkali w osobnym domu[8], do ich klasztoru należącym. Ciągnęła Bernarda reguła św. Benedykta, zachowywana przez tych młodych zakonników z rzadką naówczas ścisłością, w skutek reformy klasztoru lubińskiego, zaprowadzonej co dopiero w r. 1589 według reguły kluniackiej przez opata Stanisława Kiszewskiego. Bernard wiedziony Duchem Bożym, i za radą spowiednika swojego, który świeżo z pomocą OO. Jezuitów zreformowany klasztor lubiński chciał podeprzeć tym świętym kandydatem, jako mocnym i wypróbowanym słupem, zaopatrzony w najchlubniejsze świadectwa swoich nauczycieli i znany już benedyktynom lubińskim, skoro ukończył nauki w szkołach poznańskich i niepospolity skarb takowych posiadł, z ławki szkolnej wprost do szkoły zakonnej pospieszył, a padłszy do nóg Opatowi prosił go o przyjęcie do klasztoru. Co też niebawem nastąpiło dnia piątego stycznia 1599 roku.

Kończył Bernard 24 lata, gdy zakonną suknię w klasztorze lubińskim na siebie wdział. Skoro przestąpił próg klasztoru, ucałował ziemię wołając: ,,Tu odpocznienie moje na wieki wieków: tu mieszkać będę, bom je obrał”. Wkrótce tak wielkie zrobił postępy w cnotach, iż zdawało się, że nie zaczął dopiero próby życia zakonnego, lecz że najwyższego dosięgnął jego szczytu. Już nie biegi na drodze doskonałości, ale latał jako orzeł, ku niebiosom się wzbijając, on kochanek Boży, towarzysz Aniołów, i zdawał się być nie uczniem, ale wzorem nawet dla tych, którzy byli jego przewodnikami.

Nade wszystko pokorę świętą umiłował i jak najgłębiej zapuszczał, trwałe jej fundamenta, aby na niej, jako na gruncie niewzruszonym, wszystkie cnoty zasadzić i budowanie duchowne świątobliwego żywota pod samo niebo wyprowadzić. I pragnął, aby się ta cnota we wszystkie władze duszy jego wpiła i na sercu jego wyryła. Przeto nie tylko na dnie duszy miał ją wyrażoną, ale i na zewnątrz występowała w nim święta pokora, malując się nadobnie na spuszczonej jego twarzy i nadziemską krasząc ją urodą. Osobliwie zaś w uczynkach znamienite dawał jej dowody i wzory. Nie było zgoła żadnej tak niskiej posługi, której by z ochotą nie podejmował i gotowym sercem, a skorym umysłem, nie spełniał. Przeto z doskonałą chęcią wykonywał obowiązki kuchcika, odźwiernego i posługacza klasztoru, i z największą równie skwapliwością spełniał to wszystko, co pospolicie uważane jest, jako trudne i przykre. Suknie nosił zazwyczaj wytarte i podłe, dopraszając się nadto szatnego, aby mu nadal stare pozostawił odzienie zamiast nowego. Miał także zwyczaj, o ile to jak najpotajemniej potrafił zrobić, czyścić miejsca skryte, myć naczynia i sprzęty kuchenne, zamiatać i szorować podłogi i posadzki klasztorne i w kościele, i inne tego rodzaju czynić posługi. A to wszystko wykonywał tak ochoczo i wesoło, jakoby najprzyjemniejsze zabawy: bo w rzeczy samej duch jego rozkoszował w tych upokorzeniach, ponieważ czynił to wszystko wyłącznie w celu jak najdoskonalszego naśladowania ukrytego życia Pana Jezusa. Najdrobniejszą i najobojętniejszą rzecz, zrobioną dla Boga, ważył sobie więcej, aniżeli wszystkie skarby świata i wołał: „O pokoro Chrystusa, jakżeż zawstydzasz pychę i próżność moją! Ty Panie, mądrości nieskończona, ukryty byłeś aż do trzydziestego roku, a ja najgłupszy robaczek śmiałbym się z czemkolwiek odzywać i pokazać? Uczyń mnie maluczkim w oczach moich, abym wielkim był w oczach Twoich! abym postradawszy wszelkiej czci, był w pogardzie u wszystkich i nasycony sromotą”.

Po założeniu tak głęboko fundamentu pokory, starał się usilnie i nieustannie o to, aby na nim inne także utwierdzić i zbudować cnoty. W tym celu oddany był wszystek szczególniej trapieniu ciała swojego w zdumiewający sposób, pomny na tę prawdę, że w ciele, choć umartwionym, tleje zarzewie pożądliwości, a skłonność do grzechu, jako oścień ciała, przeciwko duchowi powstaje. Przeto, oprócz ustawicznego noszenia ostrej nader włosiennicy i pasa żelaznego z ostrymi kolcami[9], biczował się niemiłosiernie i okrutnie; a chociaż w skutek tego dręczenia ciała, nawet wzrok sobie osłabił, przecież bynajmniej nie zaprzestał biczowania, ani sfolgował, choćby cokolwiek, w umartwianiu siebie. Owszem, nie tylko trwał mężnie i wiernie w tym dobrowolnym męczeństwie, ale nadto coraz więcej przysparzał sobie umartwienia. W braniu pokarmu taką zachowywał surowość i powściągliwość, że wzbroniwszy sobie przedniejszych i lepszych rzeczy, grube tylko i podlejsze pożywał strawy, i to nadzwyczaj skąpo, aby jeno życie utrzymać.

Do tych ostrych trudów i srogich utrapień dodawał jak najczęstsze czuwania nocy całe na modlitwie. Zwykle wyprzedzał czas jutrzni o północy, i nim inni bracia zakonni pobudzeni zostali na pacierze, on już oddawał się modlitwom, rozmyślaniu i pobożnym ćwiczeniom. „Wśród ciężkich mrozów nie odmieniał tego porządku, ale i wtedy większą część nocy obracał na te święte zabawy. A gdy takiem czuwaniem strudzonego sen natarczywy zmordował, wtedy omdlałe członki na twardej ziemi porzucał. To też nieraz napotkali go bracia, jak spoczywał na gołej podłodze lub kamiennej posadzce. Pospolicie sypiał na twardej ławie, i to bardzo krótko, i ten zwyczaj zachował aż do zgonu; a nader rzadko na łóżku, a wtedy ubrany i na garści gołej słomy.

Tak spędził rok nowicjatu, wszystek przejęty surowością najostrzejszej pokuty względem siebie samego, a pełen łagodności i miłości względem drugich. To też oparty na tych dwóch cnotach, jakoby na silnych słupach, nie mógł być pokonany żadną pokusą, ni przeciwnością złamany. Cokolwiek nań przyszło, wszystko z równym znosił spokojem i jednaką pogodą.

 

Rozdział IV 

Sługa Boży Bernard śluby zakonne składa i kapłanem zostaje

 

 

Gdy tak znamienite w szkole cnót zrobił postępy i jako olbrzym przebiegł wielkimi kroki na drodze doskonałości przepisany czas próby, w rok od wstąpienia swojego do nowicjatu, złożył uroczyste śluby zakonne dnia 24 lutego roku 1600 w następujących słowach: „W Imię Pana Naszego Jezusa Chrystusa. Amen. Roku od Narodzenia Jego 1600, dnia 24 lutego, Ja Bernard z miasta Wąbrzeźna diecezji chełmińskiej[10], przyrzekam stałość moją i odmianę obyczajów moich i posłuszeństwo według reguły św. Benedykta, wobec Boga i wszystkich Świętych, których relikwie przechowują się w tym klasztorze lubińskim, diecezji poznańskiej, pod Wielebnym Ojcem Kiszewskim, Opatem tegoż klasztoru, zakonu kluniackiego pod zgromadzeniem Najświętszej Maryi Panny. Na wierzytelność, czego, prośbę niniejszą własną ręką napisałem. Roku, miesiąca i dnia, jak wyżej. Tak mi niech Bóg dopomoże, Najświętsza Maryja Panna i Wszyscy Święci. Amen”[11].

Któż wypowiedzieć zdoła uczucia tej anielskiej duszy, która jako lutnia wdzięcznie nastrojona, nieustannie brzmiała chwałą Bożą i jak jeleń do źródeł wód wyrywała się do Pana? Beż to razy nie powtarzał on tego ślubu w głębi duszy swojej, oddając się Bogu bezwzględnie! a wśród trudów dziennych i czuwań nocnych przyrzekał Bogu stateczność w służbie Jego, i w najgorętszych słowach ducha oświadczał swoją miłość, wierność i stałość, wołając: „Światłość Twoja i prawda Twoja, te mię przyprowadziły na górę świętą Twoje i do przybytków Twoich. I wejdę do ołtarza Bożego, do Boga, który uwesela młodość moją!” Uweselał go też Pan w domu Swoim, kiedy w nim ustawicznie pragnienia gorącej miłości wzbudzał i Samego Siebie przez oświecenie wewnętrzne mu objawiał; kiedy jako przyjaciela miłego pociechami niebieskimi napełniał, a świętościami jako ucztą najwspanialszą i najwdzięczniejszą zasilał i nasycał.

Zbyt wielkie rzucał Bernard około siebie światło, iżby nie były widziane cnoty jego, przeto zaraz w początkach zwrócił na siebie oczy całego klasztoru, a szczególniej opata Stanisława Kiszewskiego, który Bernarda dla cnót jego i świątobliwości, jako najdroższego miłował syna i uznał godnym kapłaństwa, tym bardziej, iż Bernard i wiadomości potrzebne ku temu miał, już poprzednio odbywszy porządnie nauki teologiczne w Poznaniu pod kierunkiem OO. Jezuitów. Gdy kapłanem został, tym więcej rósł w łasce Bożej, tak iż raczej kościół miał domem do pomieszkania, bo dusza jego miłością Bożą zraniona pragnęła towarzystwa Chrystusa Boga obecnego w Najświętszym Sakramencie. Co dzień też większe jeszcze robił postępy w pokorze, umartwieniu, cierpliwości i głębokiej bogomyślności. W rozmyślaniu Męki Pańskiej i czci Najświętszego Sakramentu takim ogniem miłości Bożej gorzał, że nawet wśród najtęższych mrozów w kościele ustawicznie bawił i wszystek od zimna zdrętwiały temu ćwiczeniu większą część czasu poświęcał, wewnątrz ogrzany ogniem bogomyślności świętej, w której z niewymowną pociechą zatopiony, zmrożenia cielesnego nie czuł. Z tego patrzenia i dotykania duchem Męki Pańskiej, taka cierpliwość i łaskawość, takie ku Bogu posłuszeństwo, taka miłość ku wszystkim, takie ubóstwo i wzgarda siebie samego na niego się przyrzuciła, jaką na krzyżu widział. Nadziemską też pałał miłością do Matki Boskiej i nieograniczoną przejęty był ufnością w Jej Opiekę, w ręce jej z dziecięcą czułością składając całą istotę i wszystkie sprawy swoje[12]. Ilekroć ofiarę Mszy św. Bogu składał, a czynił to codziennie, odkąd kapłanem został, albo ilekroć rozważaniem rzeczy Boskich umysł swój zabawiał, zawsze w obfitych łzach się rozpływał i z taką żarliwością to czynił, iż częstokroć słyszano, jak jęczał i jak z głębi duszy jego wyrywały się westchnienia i łkania rzewliwe. Po mszy św. zaś widywano go łzy obfite lejącego wśród modlitwy dziękczynnej. I tę gorejącą miłość jego stwierdzał Bóg cudami, z których jeden poświadcza nam usługujący mu do mszy św. razu jednego, powiada, gdy po mszy świętej modlitwy dziękczynne odprawował, wszedł do zakrystii pewien szlachcic z bratem swoim, wielką chorobę ustawicznie cierpiącym; wiedząc o świątobliwości O. Bernarda, prosił go o błogosławieństwo dla brata swego chorego. Sługa Boży Bernard pocieszał go, mówiąc: „Nie frasujcie się, Pan Bóg was pocieszy,” i przeżegnał chorego. Po tem przeżegnaniu chory został wolny od wszelkiej niemocy.

Dał mu Bóg dar cudów, a z nim wlał weń rozumienie tak niskie o sobie samym, jak gdyby był robakiem ziemskim i szyderstwem pospólstwa; które to rozumienie, jako puklerz nieprzebity od szwankowania w pokorze go zasłaniało.

 

Rozdział V 

Sługa Boży Bernard zostaje mistrzem nowicjuszów

 

 

Tak dojrzałego w cnotach kapłańskich i świątobliwości Bernarda, widząc w nim wielkie dary Ducha Świętego, uznał opat godnym, aby aczkolwiek jeszcze młody w latach i świeży zakonnik, ale doskonałością wysoką i rzadką mądrością i roztropnością stary, niebawem po wyświęceniu na kapłana, wbrew regularnemu biegowi rzeczy, został przewodnikiem i mistrzem nowicjuszów[13]. Objął z pokorą jedynie z posłuszeństwa urząd ten arcyważny, od którego duch i przyszłość klasztoru zawisły w r. 1601, tj. po niespełna dwuletnim pobycie w zakonie. W krótkim bowiem czasie daleko doskonalej za łaską Bożą dopełnił zasługi, którą inni przez długie lata ledwo w przybliżeniu zyskują. Szybko przygotował go Bóg, aby zajaśniał na przykład innym, i dla tego nie mógł pozostać w ukryciu. Żywot jego zamknięty w murach klasztornych i cichy, ale jakżeż bogaty i jasny! Wszystek oddany obowiązkom swoim, Bernard usilnie starał się, aby, je spełnić jak najdoskonalej, wiedząc, że zostawszy mistrzem i przewodnikiem młodzieży zakonnej, ma być dla nich doskonałym żywym wzorem, aby wpatrując się weń, odtwarzała na sobie ten obraz doskonałości żywota, jaki miała przed sobą. Pamiętał nieustannie o tem, że się młodzież zakonną ma przez cnoty jak po szczeblach prowadzić na górę wysoką, gładką i skalistą, do której trudny przystęp, to jest na górę doskonałości świątobliwego żywota i wprowadzić do przybytku bogomyślności świętej. Więc też nie tylko o to się starał, aby innych do zachowania reguły i przepisów zakonnych naukami zbawiennymi jak najobficiej poić i gorliwie zachęcać, ale także szczególniej o to dbał, iżby sam najprzód wykonywał, co innym ku nauce podawał, pomnąc, że chociażby uczył nie wiem jak, nie nauczy nic, jeśli sam tego nie uczyni; że dobrze jest ten słuchany, co przykładem uczy; że długa mądrości droga przez nauki, krótsza przez przykłady. Dla tego w Bernardzie żywe były cnót wszystkich zakonnych wzory. W spełnianiu posług klasztornych, nawet podlejszych, przyłączał się do nowicjuszów, jako towarzysz, jak gdyby sam był dopiero nowicjuszem, a nie przewodnikiem ich i nauczycielem. A gdy przez niebaczność lub niedbałość co opuścili, sam to za nich spełniał, jakoby ich zastępując. I aczkolwiek pospolicie powodował się łaskawością i łagodnością szlachetną i poważną, wtedy, gdy ich napominał lub karcił; to jednak, gdy tego konieczna wymagała potrzeba, aby w całości zachować porządek i karność zakonną, zwykł był nieco, jako dobry i troskliwy o ich postęp duchowny ojciec, surowości przypuścić i zażyć. Lub gdy się przypadkiem zdarzyło, że który z nowicjuszów wzbraniał się poddać biczowaniu, któremu było, jako pokuta nałożone; wtedy Bernard rozpuściwszy szaty swoje po pas, sam siebie do biczowania sposobił, albo się też w rzeczy samej okrutnie bił rózgami lub biczami, chcąc na własnym swoim ciele ponieść te kary, jako pomstę i zadosyćuczynienie za nieposłuszeństwo i miękkość uczniów swoich. Na widok tej jawnej, nie praktykowanej dotąd bezmiernej surowości Bernarda względem siebie samego, przerażali się lekkomyślni młodzieńcy, a ze zdumieniem podziwiając ten święty heroiczny przykład, zbawiennym oblani rumieńcem, chętnie poddawali się karaniu, do którego wprzód taki nieprzeparty wstręt czuli.

Chciał nade wszystko i pragnął najgoręcej, aby reguła zakonna zachowaną była niewzruszenie i trwale w należytej swej ścisłości i czystości; dla tego żarliwie upominał i wzywał braci zakonnych do wykonywania wszystkich jej przepisów, a i samych przełożonych bynajmniej nie szczędził, lecz z świętą odwagą i nieustraszonym sercem pobudzał i zachęcał, aby przykładem swoim podwładnych braci prowadzili wedle reguły.

Ta gorliwość Bernarda o wzrost i zachowanie całości zakonnej, i to jego pragnienie głębokie, aby klasztor zakwitł świętymi, zgotowały mu niechęć, a nawet ściągnęły na niego nienawiść wielu współbraci, z którymi pospołu mieszkał. Z tej przyczyny też wiele przykrości, uszczypliwych potwarzy i przymówek niewinnie cierpiał, przezywany szyderczo świętoszkiem i obłudnikiem. A przecież on, dziwnie mądrością z nieba oświecony, wśród tych gorzkich prób, jako gwiazda jutrzenna między mgłami, pogodnie i wytrwale zdążał drogą raz obraną, najmniejszego zgoła niepokoju ducha na sobie nie zdradzając, ani się kiedykolwiek na wyrządzoną sobie krzywdę żaląc. Owszem napaści te na osobę jego i zniewagi mu wyrządzone, stawały się dlań okazją i pobudką do heroicznego wykonywania cnoty, pokory, cierpliwości, zaparcia siebie samego i miłości bliźniego. Zwykł bowiem w takich razach błagać przeciwników swoich o przebaczenie, padając im do nóg, jak gdyby on rzeczywiście był winowajcą; albowiem przez prawdziwe poznanie siebie samego, poczytywał się być godnym wszelkiej wzgardy i poniżenia od wszystkich, każdego by najlichszego, w sercu swoim wyżej nad się stawiał, a siebie wszystkim jako najniegodniejszy pod nogi rzucał: i to, poniżenie, które w duchu miał, na zewnątrz w uczynku objawiał. W taki kirys duchowny przybranemu, żadne razy szkodliwemi być nie mogły, ale się odbijały od niego jakoby od skały, a on z tego ognia próby wychodził jako kadzidło przed Bogiem gorejące. Jednym słowem jeszcze ani pięciu lat w zakonie nie przebył, a przecież w tym krótkim przeciągu czasu szybko do tak wysokiej przyszedł doskonałości, iż słusznie zrównany być może z najznakomitszymi mężami bogomyślności i świątobliwości życia .zakonnego.

 

Rozdział VI
Błogosławiony zgon Sługi Bożego Bernarda

 

 

Gdy umartwianiu i wyniszczaniu siebie smakował i krzyż żywota ziemskiego ochoczo za Chrystusem nosił, gdy tak nagle dojrzał w ogrodzie kościoła Bożego, jako kwiat róży we dni wiosny, i jako winne drzewo wypuścił wdzięczną wonność, chodząc godnie drogami pięknymi, Bogu we wszystkim się podobając, w każdym dobrym uczynku obfity owoc przynosząc, i gdy jako olbrzym urósł w znajomości Bożej, kiedy już przez natchnienia i oświecenia wewnętrzne w pociechach niebieskich począł mu Bóg twarz swoją pokazywać, a dusza jego miłością Bożą rozpalona nic ani widzieć ani słyszeć nie chciała, jedno o Panu Bogu swoim, a w tym pragnieniu przepasane mając biodra i świecę żywota swojego czystego trzymając w ręce swojej, czekał na przyjście Pana; wtedy spodobało się Bogu powołać go do Siebie i wynagrodzić bogaty acz krótki żywot jego. Wprzód jednak chciał Bóg, aby choroba jako wiatr ostry północny przewiała tę duszę, aby z niej jakoby z ogrodu popłynęły wonności cnót doskonałej cierpliwości i połączenia się z Bogiem przez bezwzględne poddanie się jego woli najświętszej. Chciał go doświadczyć, jako złota, które przez ogień przechodzi, iżby śmierć jego była doprawdy drogą w obliczu Pańskim. Wycieńczony na siłach i złamany na ciele, wpadł nare­szcie w ciężką i niebezpieczną chorobę, którą nie tylko silnym i mężnym, ale nawet wesołym znosił umysłem tak, iż cierpliwość jego w zdumienie wprawiała każdego, ktokolwiek do niego miał szczęście się zbliżyć. Radzili mu bracia, aby użył rady i pomocy lekarskiej, lecz on z natchnienia Bożego pewnym będąc, że już ma nastąpić rozwiązanie jego, i że przeto żadna pomoc ludzka zdrowia jego i życia uratować nie zdoła, i sam pragnąc jak najgoręcej rozwiązania a połączenia się z Chrystusem, przyjąwszy z nabożeństwem Sakramenty święte, zdał się wszystek na wolą Bożą, której spełnienie jedyną było rozkoszą przez całe życie jego.

Gdy już się począł pasować ze śmiercią, i w konaniu był, stanął przy nim szatan, aby puszczać na niego strachy i zaniepokoić duszę jego. Skoro go ujrzał mężny szermierz Chrystusowy, zawołał na niego groźnie słowy świętego Marcina biskupa: Czego tu stoisz, okrutna bestyo? Nic we mnie przeciwnego woli Boskiej nie znajdziesz! Na ten glos zadrżał czart i uciekł. Po tej porażce wroga rodu ludzkiego, Bernard złożył Bogu dzięki, a poleciwszy się modlitwom braci, z najgłębszą pokorą i najczulszą miłością przyjął wizerunek Chrystusa ukrzyżowanego z rąk przeora[14], który mu dał generalną absolucją i odpust zupełny. Przytulał Bernard do serca Krucyfiks, całując go z najserdeczniejszem rozrzewnieniem; a potem usta i oczy wdzięcznie przymknąwszy, jakby do snu się sposobiąc, z jak największą pogodą i niebieskim pokojem, prawie niepostrzeżenie oddał w ręce Stwórcy duszę swoją czystą i niepokalaną dnia 2 czerwca r. P. 1603.

Dusza jego błogosławiona, wyswobodzona z więzów ciała, przeniosła się pomiędzy chóry Aniołów, i weszła do wesela Pana swego, aby zająć miejsce w chwale wiekuistej i spożywać owoce prac swoich, chwałą i czcią ukoronowana. Żył na ziemi lat 28 i 5 miesięcy w zakonie 4 lata, 4 miesiące i 6 dni. Do niego to zaprawdę zastosować można słowa Ducha św. „Stąwszy się za krótki czas doskonałym, przeżył czasów wiele. Podobała się. bowiem Bogu dusza jego: dla tego pokwapił się wywieść go z pośrodka nieprawości. A ludzie widzieli a nie rozumieli[15]. Zakreślony sobie przez Boga żywot doczesny przebiegł szybko, spiesząc się do ojczyzny niebieskiej. Zwłoki jego święte zamknięto z wielką czcią i nabożeństwem w grobie w głównej nawie kościoła klasztoru lubińskiego, po lewej stronie od wielkich wrót, blisko muru. „Wierni świętem wiedzeni instynktem i mimo woli świadectwo dając anielskiej niewinności Bernarda, zarzucili grób jego kwiatami i ziołami, a bracia zakonni na wyścigi rozchwytywali najmniejsze drobnostki z ubożuchnych jego sprzętów, jako święte po nim pamiątki.

Tuż po szczęśliwem przejściu Sługi Bożego Bernarda do chwały niebieskiej, widzieli go bracia klęczącego w chórze, gdy na jutrznię o północy schodzili, i odtąd często widywane były wielkie światła w kościele klasztoru lubińskiego, jako świadectwo, iż postawił Bóg na świeczniku niebieskim tego, który za dni żywota swojego w jasności mądrości Bożej chadzał, i którego dusza święta do widzenia jasnego Oblicza Bożego jest przypuszczona.

Równie objawiał się często zakonnikom lubińskim we śnie, wielkim nadziemskim otoczony blaskiem, a grób jego wydawał woń przedziwną, jako oczywiste świadectwo, iż Bernard zakończył żywot swój w wonności świętości, i że też ciało jego, które wiernie pomagało jego świętej duszy dorabiać się nieba, wiele cierpiąc dla miłości Bożej, miało mieć u ludzi cześć i chwalę, aby pamiątka jego była w błogosławieństwie, a kości jego kwitnęły z miejsca swego spoczynku, a imię jego trwało na wieki[16]. Przeto Bóg począł je wsławiać cudami, a grób W. O. Bernarda w Lubiniu stał się niebawem źródłem łask obfitych, pociech wielkich i celem pielgrzymek pobożnych, nie tylko z diecezji poznańskiej, ale z całej Wielkopolski i ziem postronnych, o czem w następnej drugiej części.

CZĘŚĆ DRUGA

 

CUDA WIELEBNEGO SŁUGI BOŻEGO

BERNARDA Z WĄBRZEŹNA

PO SZCZĘSLIWEM JEGO ZEJŚCIU

 

Rozdział I 

Cuda, którymi Sługa Boży Bernard od świętego zgonu swojego do r. 1629 zasłynął 

 

Zaledwo Sługa Boży Bernard z tego żywota  ziemskiego do niebieskiej przeniósł się ojczyzny, aliści wierni wszystkich stanów, jak równie duchowni: biskupi, kapłani i zakonnicy, poczęli go czcić jako świętego, a ufając przyczynie jego uciekali się do jego grobu w ciężkich i nagłych potrzebach duszy i ciała, i pociechy doznawali pożądanej: głównie w wielkiej chorobie i morowym powietrzu.

Drobiazgi po nim pozostałe, nawet listy ręką jego pisane, stawały się obroną i lekarstwem dla używających ich z nabożeństwem. I tak między innymi. tuż po zgonie Bernarda, młodzieniec pewien niebezpieczną złożony chorobą, bez nadziei wyzdrowienia, gdy list Bernarda, pisany do jego rodziców położył sobie na piersi, polecając się przyczynie jego z wielką ufnością wyzdrowienia, natychmiast wolny został od onej choroby. Inny znowu młodzieniec straszliwą trawiony gorączką i przez lekarzy opuszczony, za podobnem użyciem powyższego listu, uzdrowiony został[17].

Kwiaty i zioła, którymi wierni codziennie świeżo zarzucali chwalebny grób Bernarda, okazywały się, pozostawione tam podczas mszy św. skutecznym lekarstwem w ciężkich i niebezpiecznych chorobach; brano je do Warszawy i w dalsze jeszcze strony, i w ten sposób stawały się środkami rozszerzania czci Sługi Bożego.

Wszelako to wszystko działo się jeszcze niejako pomiędzy domownikami Bernarda, aczkolwiek od czasu do czasu błysnęła jasność jego na szerszym widnokręgu, jak gwiazda wychylająca się z poza obłoku. W r. 1608 już tak zasłynął cudami, że samych nawet wrogów stanu zakonnego bił nimi przekonywująco w oczy i umysły[18].

W roku 1620, pamiętnym klęską Polaków pod Cecorą i innymi nieszczęściami wielkimi, mianowicie morowym powietrzem, grasującem po całym kraju, gdy ta straszna zaraza pustoszyła pomiędzy innymi miasteczko Grodzisk w diecezji poznańskiej, a mieszkańcy jego, pospołu z całym narodem, przez 40 dni odbywali procesje i modły publiczne, ujrzeli w czasie procesji Osobę otoczoną wielką jasnością, wznoszącą się nad miastem w obłokach niebieskich, z krzyżem w ręku, w ubiorze benedyktyńskim. Instynktem Bożym oświeceni i napomnieni przez O. Andrzeja Karsznickiego, bernardyna z Grodziska, który jako współuczeń z czasów szkolnych znał dobrze Bernarda, przekonali się naocznie, iż to jest znakiem od Boga danym, aby grób tego Wielebnego Sługi Bożego w klasztorze lubińskim cale miasto z nabożeństwem nawiedziło. Gdy ślub ten uczynili, niebawem za przyczyną jego, morowe powietrze w Grodzisku ustało. Obraz na płótnie malowany, przedstawiający wiernie ono widzenie, cała gmina grodziska, z magistratem na czele, z najgłębszym publicznym dziękczynieniem w procesji do Lubinia zaniosła i Bogu Wszechmogącemu na chwalę u grobu Sługi Bożego Bernarda umieściła[19]. Jedyny to obraz, który się aż do dnia dzisiejszego w kościele lubińskim[20] wśród ogólnego spustoszenia cudownie przechował[21]..

Do rozszerzania czci Bernarda w dalszych stronach przyczyniło się także następujące zdarzenie, które stwierdza tę prawdę odwieczną, że Bóg do wielkich spraw Swoich pospolicie maluczkich używa, aby się tym oczywiściej pokazało bezpośrednie działanie Jego.

W roku 1625 Ewa Siwochowa, mieszczka z Grodziska, ciężką złożona chorobą i już śmierci bliska, gdy jej żadne nie pomagały lekarstwa, udała się do Boga, błagając Go ze łzami o pomoc i wyzdrowienie. Następnej nocy pokazał się jej we śnie zakonnik, ubrany w czarny habit, jakiego Benedyktyni używają w kościele, ze wszystkim do nich na zewnątrz podobny. Pod ten czas odwiedził chorą wspomniany wyżej O. Andrzej Karsznicki, bernardyn z klasztoru grodziskiego, który mocno wierząc i zaiste twierdząc, że Zakonnik ten. którego widziała, wyobrażał osobą Wielebnego O. Bernarda, którego świętość, gdy jeszcze żył, dobrze mu znaną była; napomniał chorą, aby się poleciła przyczynie i opiece jego, a nadto zobowiązała się Bogu ślubem, że skoro zdrowieje, niebawem grób Bernarda z nabożeństwem nawiedzi. Co gdy chora chętnie uczyniła, natychmiast uczula polepszenie i ustępującą moc choroby. Podniesiona na duchu i w dobrej utwierdzona nadziei, z tym większą ufnością poczęła wzywać przyczyny Bernarda. Odzyskawszy wkrótce zupełnie zdrowie, na znak wdzięczności grób jego w kościele lubińskim nawiedziła, a opowiedziawszy OO. Benedyktynom porządkiem cały przebieg rzeczy, obraz, na którym kazała malarzowi wyrazić twarz i ubiór Sługi Bożego Bernarda, tak jak go we śnie widziała, zawiesiwszy u niego wotum srebrne, jako świadectwo wdzięczności za doznaną łaskę, przy grobie jego w kościele lubińskim zostawiła.

Od tego osobliwie czasu, gdy takie cuda za przyczyną Bernarda szeroko i daleko zasłynęły, zaczęli wierni grób jego z nabożeństwem nawiedzać i obraz jego czcić, obwieszając go wotami, częścią z wosku, częścią ze srebra[22]. Wtedy także około roku 1625 przeor klasztoru, pospołu z zakonnikami, zamknęli prywatnie zwłoki Bernarda wraz z pierwszą trumną w nową trumnę w tym samym grobie, w którym pierwotnie złożone były[23].

W następnym roku 1626 majprzewielebniejszy ks. Jan Trach Gniński[24], sufragan poznański, natenczas pod niebytność ks. opata Wolłowicza administrator opactwa lubińskiego, w przytomności zakonników tegoż klasztoru, ciężką i niebezpieczną złożony chorobą, rzewnie ze łzami modlił się około pół godziny przed obrazem wielebnego O. Bernarda i uczynił ślub, iż wszelkiego dołoży starania i pilności, aby miejsce grobu tego Sługi Bożego należycie przyozdobione zostało. Publicznie potem zeznał, że wśród tej modlitwy widział wielebnego Ojca Bernarda błagającego Najświętszą Pannę o zdrowie dla niego. Dnia następnego odzyskawszy zdrowie, już o własnych siłach miejsce grobu onego nawiedził, a padłszy tamże krzyżem, tak długo leżał, dpóki zakonnicy nie odśpiewali Litanii do Wszystkich Świętych[25].

 

Rozdział II

Cuda zeznane przed komisarzami biskupimi w r. 1629 

 

Gdy Bóg coraz bardziej wsławiał wiernego sługę swojego Bernarda i grób jego uczynił chwalebnym i źródłem pociechy i ratunku dla wiernych, nie mogła władza duchowna dłużej pozostać obojętną na tak wielkiej doniosłości sprawę. Dla tego Ks. Maciej Łubieński, naówczas biskup poznański, polecił oficjałowi swojemu generalnemu ks. Janowi z Zalesia Baykowskiemu, biskupowi enneńskiemu, archidiakonowi śremskiemu, aby wyznaczył komisję do zbadania łask i cudów, za przyczyną O. Bernarda, przy grobie jego zdziałanych. Oficjał wyznaczył na komisarzy w tej sprawie: księdza Macieja Osmana proboszcza w Dolsku, a dziekana śremskiego, Bartłomieja Hespera proboszcza w Strzelczu, ks. Marcina Kowiejskiego adminstratora opactwa lubińskiego i proboszcza starogostyńskiego, polecając im, ażeby do Lubinia zjechali, świadków pod przysięgą wysłuchali i rzecz tę gruntownie i sumiennie zbadawszy, sprawozdanie do ofiicium biskupiego przesłali. Stosownie do tego rozporządzenia, komisja stawiła się do Lubinia, a spełniwszy sumiennie rozkaz władzy duchownej, następujący raport ks. Oficjałowi zdała, który niniejszem w dosłownym przekładzie podajemy:

„Działo się w klasztorze Lubińskim 8go dnia miesiąca lipca roku Pańskiego 1629, w kaplicy Różańcowej, w miejscu przyzwoitem, do czynności niniejszej przygotowanem, po odprawieniu Wotywy o Duchu Świętym. Wobec Wielebnych i Czcigodnych Ojców: księdza Macieja Osmana, proboszcza w Dolsku, dziekana śremskiego, Bartłomieja Hespera[26], proboszcza w Strzelczu, w przytomności równie W. O. Marcina Kowiejskiego, administratora opactwa lubińskiego i proboszcza starogostyńskiego, komisarzy, do niniejszej czynności zbadania o łaskach i cudach przy grobie W. O. Bernarda z Wąbrzeźna, profesa klasztoru lubińskiego zakonu św. Benedykta zdziałanych, przez Jaśnie Wielmożnego i Najprzewielebniejszego Jana z Zalesia Baykowskiego, z Bożej łaski biskupa ennenskiego, archidiakona śremskiego, sufragana, wikarego do spraw duchownych i oficjała poznańskiego generalnego, specjalnie wyznaczonych. W. O. Urban, gostyński przeor, w imieniu całego klasztoru lubińskiego, przedłożył rozporządzenie władzy duchownej, wolne od wszelkiego zgoła podejrzenia, prosząc na mocy tegoż pisma, aby wielebni komisarze wzwyż wymienieni, przeszli do zleconego sobie badania i całą tę sprawę należycie wykonali. Komisarze ci, przyjąwszy ono polecenie z przynałeżnym posłuszeństwem, kazali je przeczytać głośno i wyraźnie, a wysłuchawszy go i dobrze je zrozumiawszy, przystąpili w Imię Boże do pilnego badania o przerzeczonych łaskach i cudach W. O. Bernarda.

Najprzód zaś W. O. Maciej Osman, dziekan śremski, jeden z komisarzy, miał przemowę do wszystkich przytomnych, a głównie do tych, którzy zdrowie lub łaskę jaką za przyczyną rzeczonego O. Bernarda, jak się przypuszcza, błogosławionego, otrzymali, napominając ich, aby teraz w całej prawdzie wierne złożyli świadectwo, wedle sumienia pod przysięgą:

1) Szlachetna Pani Katarzyna Damecka, imieniem szlachetnej pani Katarzyny, żony WPana Wojciecha Miaskowskiego, stolnika podolskiego i dworzanina JKrolewskiej Mości, złożyła świadectwo, iż w roku ubiegłym szlachetna taż pani Miaskowska niezmierny ból w nogach cierpiąc, i wcale już nie mogąc chodzić, polecała się przyczynie rzeczonego O. Bernarda, ślubem się wiążąc, iż czym prędzej odwiedzi miejsce grobu jego; po czym zaraz też cudownie chodzić poczęła, ślub spełniła przez nawiedzenie grobu i modlenie się tamże z dziękczynieniem za doznaną łaskę.

2) Szlachetny Wawrzyniec Kryński, z parafii rogozińskiej, około 50 lat mający, na sumienie i pod przysięgą zeznał: że gdy ciężką złożony był chorobą, przeszło piętnaście tygodni łóżka nie opuszczając, tak iż ledwo mógł się ruszyć, gdy wszelkie środki lekarskie bezskutecznemi się okazały, na które bynajmniej nie żałował wydatków, i gdy już wcale zwątpił o ludzkiej pomocy, idąc za radą żony swojej, szlachetnej Jadwigi urodzonej Pętkowskiej, która w uroczystość Oczyszczenia Matki Boskiej kościół tejże Najświętszej i Niepokalanej Dziewicy i Matki klasztoru lubińskiego nabożnie odwiedzając, tamże przed W. O Benedyktem wyznała ucisk swój, jakiego doznawała z długotrwałej choroby męża swojego, o którego wyzdrowieniu już całkiem zwątpiła. Zakonnik ten, pocieszając strapioną, dodał, że wielu w rozmaitych potrzebach i niebezpieczeństwach, uciekając się do grobu O. Bernarda, jak się przypuszcza błogosławionego, nie odchodzi bez pomocy Boskiej o bez pociechy. Odbywszy więc swoje nabożeństwo pospieszyła do domu i usilnie napominała męża swojego, na umyśle przecież zdrowego, aczkolwiek na ciele ciężko schorzałego, aby uczynił ślub, że odwiedzi grób O. Bernarda, skoro tylko za łaską Bożą zdrowie mu pozwoli. Nakłoniony przez żonę swoję zrobił ten ślub dnia dziesiątego roku bieżącego (1629), wysyłając naprzód do kościoła w Rogoźnie na wysłuchanie Mszy św. Różańcowej małżonkę swoją wraz z rodziną, a sam równie polecając się nabożnie wśród łez obfitych Najświętszej Pannie i przyczynie O. Bernarda. Po czym zmęczony zasnął, a gdy się przebudził, uczuł się nad wszelkie spodziewanie daleko zdrowszym, aniżeli był dawniej, tak iż za pomocą Bożą, sam o własnej mocy, z podziwieniem wszystkich, wstał z łóżka i z całą rodziną swoją dziękował gorąco Bogu za tak niespodziane i cudowne odzyskanie zdrowia, z mocnym postanowieniem, iż czym prędzej spełni ślub obiecany. Aczkolwiek czuł jeszcze pewne osłabienie w nogach, przecież bynajmniej nie dał się odwieść od zamierzonej podróży i za łaską Bożą stawił się osobiście w kościele klasztoru lubińskiego w Poniedziałek Mięsopostny, aby ślub uczyniony wykonać. We wtorek wyspowiadawszy się i Komunię św. przyjąwszy, bez żadnej już podpory nawiedził grób O. Bernarda, gdzie padłszy krzyżem, dziękował Bogu, w pewnej utwierdzony nadziei zupełnego odzyskania zdrowia, za przyczyną Najświętszęj Panny i W. O. Bernarda i prosił, aby to zeznanie jego niniejsze wszem wobec było wiadome.

3) Szlachetny Jan Krajewski świadczył na swoje sumienie, jako pewna niewiasta Jadwiga ze Szląskowa, w przytomności jego i w obecności O. przeora i kilku braci klasztoru lubińskiego i Doroty Mielcarki, zeznała, iż za przyczyną Najświętszej Panny i O. Bernarda, po uczynie­niu ślubu, że odwiedzi grób jego, tak wielkiej doznała łaski, że gdy przedtem nie mogła wydać na świat żywego potomstwa, teraz za obiecaniem tego ślubu to uzyskała, i z dzieckiem zdrowem do grobu O. Bernarda w klasztorze lubińskim się stawiwszy, dzięki składała Najświętszej Pannie i temuż W. O. Bernardowi, w sam dzień Zielonych Świątek przeszłego roku (1629).

4) Przedłożone zostało wielebnym komisarzom pismo szlachetnego pana Aleksandra Karchowskiego, którym poświadcza, jako córka jego cierpiąca bezustannie bardzo ciężką wielką chorobę, (padaczkę), ślubowała stawić się do grobu O. Bernarda w kościele klasztoru lubińskiego. Skoro choroba ustąpiła, nazajutrz szlachetna pani Ewa Karchowska córkę zupełnie zdrową przywiodła w roku przeszłym (1628) do tegoż grobu, aby złożyć dziękczynienie i ślub spełnić. Co też szlachetna ta pani osobiście niniejszym na sumienie swoje potwierdziła.

5) Szlachetny Adam Sczurski, gdy sam osobiście na dniu dzisiejszym stanąć nie mógł, listem własnoręcznym poświadczył, iż chłopiec jego wielką chorobą dręczony, uczyniwszy ślub nawiedzenia grobu O. Bernarda w Lubiniu, od onej choroby wolny, stawił się do tegoż grobu zdrów, aby dopełnić obiecanego ślubu.

6) Sławetny Jan Łabęcki, notariusz grodziski zeznał, jako przed pięciu mniej więcej laty całą twarz miał liszajem pokrytą i oczy bolące; a gdy już zwątpił, że kiedykolwiek zdrowie odzyska, dowiedziawszy się, że w klasztorze lubińskim O. Bernard nowymi słynie cudami, tamże „u grobu jego pokornie o pomoc Bożą błagał, aby przez zasługi jego Bóg miłosierny raczył przywrócić mu zdrowie oczu i twarz mu oczyścić. Odwiedziwszy potem cudowny obraz Matki Boskiej w Borku, po tej pielgrzymce zdrowie oczu odzyskał i liszaje na twarzy stracił. W trzy lata potem żona jego Jadwiga, idąc po wodę do studni, spostrzegła, że brat jej Wojciech przez jakiegoś chłopaka, burdę w mieście robiącego, publicznie na ulicy napadnięty i lżony, napastnika gwałtem od siebie odpychał; lękając się o życie brata, przybiegła, żeby ich z kupy rozerwać. Wśród tej bójki przecięto jej żyłę w lewej ręce. Po starannym zagojeniu rany, ręka została martwą tak, iż nią ani się czegokolwiek tknąć, ani schwycić ani utrzymać niczego nie mogła. Gdy już żadnej nie miała nadziei wyjścia z tego kalectwa, udała się do grobu O. Bernarda i tam na modlitwie ślubowała, że na grób ten rękę woskową ofiaruje. Skoro do domu wróciła, natychmiast zaczęła ręką władać i wszystko, jak dawniej, nią robić. To zeznanie swoje podał także na piśmie osobiście przytomny.

7) Uczciwa Ewa Siwochowa mieszczka z Grodziska, stanąwszy osobiście, zeznała pod przysięgą i na sumienie swoje: Jako roku Pańskiego 1626 w tak ciężkiej będąc chorobie, że już zaledwo oddychała, skoro tylko przez O. Andrzeja Karśnickiego, bernardyna tamże w Grodzisku będącego, ślubem się zobowiązała, że odwiedzi grób O. Bernarda z Wąbrzeźna, professa klasztoru lubińskiego, natychmiast zdrowie odzyskawszy, z łóżka wstała, gdy już tak bliską śmierci była, a spełniając obiecane śluby, nawiedziła kościół Najświętszej Maryi Panny klasztoru lubińskiego i u grobu O. Bernarda za tak wielkie dobrodziejstwo modlitwy odprawiając, dziękowała. Nareszcie na znak wdzięczności, wizerunek tegoż zakonnika, o którym świadczyła, że w takiejże samej postaci widziała go we śnie, zostawiła w klasztorze, twierdząc na pewno, że to za jego przyczyną uszła niebezpieczeństwa śmierci. To samo świadectwo powtórzył także osobiście W. O. Franciszek, proboszcz św. Ducha w Grodzisku dnia 3 maja 1627 r.

8) Stanisław Smoczek, mieszczanin grodziski osobiście zeznał pod przysięgą, że idąc pielgrzymką do kościoła na Ździerzu w mieście Borku, chorobą wstrzymany pozostał w Kościanie, skoro tylko poślubił odwiedzić grób O. Bernarda, natychmiast ozdrowiał i wesoło do domu powrócił.

9) Uczciwy Adam Dura, mieszczanin grodziski, swobodnie i chętnie zeznał, że gdy był morowym powietrzym zarażony i córka jego także wyraźne miała znaki zarazy, idąc za radą wyżej wspomnianego O. Franciszka, proboszcza św. Ducha w Grodzisku, ślubem się obiecał odwiedzić grób O. Bernarda; co uczyniwszy, oboje z córką uszli niebezpieczeństwa śmierci.

10) Uczciwa Anna, córka Jana Hanusa z Grodziska, przez trzy lata wzroku pozbawiona, skoro ślub uczyniła, że odwiedzi grób O. Bernarda, natychmiast za przyczną jego wzrok odzyskała. Tejże Anny matka, już od roku w połowie sparaliżowana, gdy poślubiła odwiedzić grób O.Bernarda w Lubiniu, niebawem zdrowie odzyskała, co też wyżej wymieniona jej córka osobiście poświadczyła.

11) Pracowity Paweł Kurek ze wsi Grąblewa[27], przez świadectwo W.O.Andrzeja Alexandrowicza kaznodziei grodziskiego zeznał, że gdy przez długi czas dręczony był wielką chorobą, szlachetny pan Strzelecki, litując się nad jego stanem, rozmaitymi sposobami starał się wyprowadzić go z tej choroby. Znajdował się tamże W. O. Andrzej Karśnicki bernardyn pospołu z O. Stanisławem, natenczas kaznodzieją grodziskim, który poradził choremu, aby, gdy pójdzie pielgrzymką do cudownego obrazu Matki Boskiej w Borku, wstąpił także do kościoła klasztoru lubińskiego, powiadając, że tam spoczywa ciało O. Bernarda wielkich przed Bogiem zasług męża, za którego przyczyną wiele łask i dobrodziejstw świadczy Bóg ludziom. Co też on chory uczynić poślubił. W Lubiniu osobiście ślub obiecany spełniając, przy grobie O. Bernarda, na rozkaz jednego z Ojców tego klasztoru, krzyżem na ziemię padł, przy zapalonych sześciu świecach, a pod ten czas zakonnicy tego klasztoru się modlili, i tak długo krzyżem leżał, dopóki do rąk jego proch ziemi nie przylgnął. Tym długiem leżeniem osłabiony wstał, i proch ziemi do dłoni przylgnięty we woreczku na szyi sobie zawiesił, zawieszony z przynależnem uszanowaniem na piersiach nosił i odtąd, za łaską Bożą i przyczyną O. Bernarda, od wielkiej choroby zupełnie wolny został.

12) Za świadectwem tegoż kaznodziei, szanowna Jadwiga Ślatalcząka, mieszczka z Grodziska, zeznała, iż taką samą wielką chorobą, przez siedem lat dręczona, usłyszawszy o cudach O. Bernarda, przyobiecała .nawiedzić grób. jego w powrocie swoim z miasta Borku, przed dwoma mniej więcej laty, i tamże osobiście przyczynie się jego nabożnie polecała, aby od tak ciężkiej choroby wolną być mogła, a gdy do domu wracała, w drodze zupełnie wyzdrowiała.

13) Za temże świadectwem rzeczonego kaznodziei, szanowny Stanisław Gugielka, adwokat nowogrodziski, zeznaje, iż, gdy Anna córka jego taką samą związana była chorobą, za namową O. Andrzeja Karśnickiego, ofiarował ją do grobu O. Bernarda; po spełnieniu ślubu, już nigdy tej choroby nie doznała.

14) Podług tegoż samego świadectwa, uczciwa Małgorzata Digasewna, panna z Grodziska zeznaje, iż gdy w uroczystość Zielonych Świątek osobiście w Lubiniu z innymi pospołu u grobu O. Bernarda ślub uczyniony oddawała, błagała Go ze łzami o pomoc, aby się mogła nauczyć czytać, przyrzekając, że na wywdzięczenie się, ofiaruje mu dwie świece woskowe, gdy w następnym roku, jeśli Bóg pozwoli, odwiedzi grób jego. I doznała skutecznej Jego przyczyny, bo za powrotem do domu, natychmiast zaczęła dobrze czytać, co jej przedtem z nadzwyczaj wielką przychodziło trudnością.

15) Uczciwa Justyna, córka Jakuba kowala z Grodziska, w roku bieżącym od Mięsopust aż do uroczystości, co dopiero minionej, Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny, często dręczona wielką chorobą, w tymże dniu Nawiedzenia Matki Boskiej ofiarowała się do grobu rzeczonego O. Bernarda, i odtąd wolna jest od wielkiej choroby, co sławetny Jan Łabęcki i Adam Dura, mieszczanie grodziscy, w imieniu jej zeznali, wkrótce sama także osobiście ma się stawić do grobu z dziękczynieniem.

16) Tenże Jan notariusz i Adam, mieszczanie grodziscy wyżej wzmiankowani, zeznali w imieniu Anny Postrzygaczki mieszczki grodziskiej, iż ta, w wielkim będąc niebezpieczeństwie przy połogu, gdy za radą wielebnego O. Karśnickiego poślubiła nawiedzić grób O. Bernarda w Lubiniu, natychmiast po tem ofiarowaniu się powiła szczęśliwie syna, który dotąd żyje.

17) Ci sami zeznali, jako uczciwa Anna Kotłarzewna panna z Grodziska, przez pewien czas wzroku pozbawiona, gdy się ofiarowała do grobu Ojca Bernarda w Lubiniu, zaraz wzrok odzyskała.

18) Pracowity Mikołaj, owczarz w Lubiniu, zeznał pod przysięgą, iż gdy córka jego przez trzy dni bez ustanku cierpiała wielką chorobę O. Placyd, wikariusz kościoła parafialnego w Lubiniu, uczynił w imieniu jej ślub, iż nawiedzi grób O. Bernarda, co uskuteczniwszy, od onej choroby wolną została.

19) Pracowity Błażej przezwany Gorinia, włódarz z Lubinia, stanąwszy osobiście, zeznał pod przysięgą, iż córka jego wielką chorobą po trzykroć w jednym dniu nawiedzona, gdy za namową rzeczonego wyżej O. Placyda, poślubiła się do gróbu O. Bernarda, za przyczyną jego od onej choroby wolną została.

20) Pracowity Grzegorz Mościoł kmieć z Bielewa, stanąwszy osobiście, pod przysięgą zeznał, że córka jego przez 5 lat bardzo często miewająca wielką chorobę, gdy za radą szlachetnego jego pana Pawła Olendzkiego, poślubiła odwiedzić grób O. Bernarda w Lubiniu, od onego czasu wolna jest od wielkiej choroby.

21) Uczciwa Jadwiga z Mościeszek, wioski do klasztoru lubińskiego należącej, sama osobiście zeznała, że przez długi czas ciężki ból głowy cierpiąc, gdy poślubiła nawiedzić grób rzeczonego O. Bernarda, natychmiast do zdrowia przyszła.

22) Najprzewielebniejszy niegdyś ś.p. ks. Jan Trach Gniński, sufragan poznański, natenczas administrator opactwa lubińskiego, w obecności zakonników tegoż klasztoru, ciężką złożony niemocą, ze łzami około pół godziny przed obrazem rzeczonego O. Bernarda się modląc, ślub uczynił, że wszelkiego dołoży starania i pilności, aby miejsce grobu jego należycie przyozdobione zostało[28], publicznie zeznał, że na tej modlitwie ze zbudowaniem patrzących zatrzymany, widział rzeczonego O. Bernarda błagającego Najświętszą Pannę o zdrowie dla niego. Nazajutrz, odzyskawszy zupełnie zdrowie, o własnych siłach miejsce grobu Jego nawiedził, i krzyżem tak długo leżał, aż zakonnicy tegoż klasztoru Litanie odśpiewali.

23) Jan Łabęcki notariusz i uczciwy Adam Dura, mieszczanie grodziscy, dobrowolnie, swobodnie i po prawdzie zeznali, że słyszeli od wielebnego O. Andrzeja Karśnickiego bernardyna, który wobec wielkiego zgromadzenia ludu w Grodzisku za prawdę wygłaszał, iż tenże O. Bernard jeszcze na naukach w kollegium OO. Jezuitów w Poznaniu bawiąc, gdy szedł do szkoły, chleb, który dostał w kieszeń, zwykł był rozdawać ubogim; od tego chleba chorzy do zdrowia przychodzili, biegając za nim, lecz on przed nimi uchodził.

Pewnego także czasu, rzeczony O. Bernard, zdążając we Wielki Piątek na kazanie do kościoła parafialnego poznańskiego św. Marii Magdaleny z gospody, którą miał na Muszej Górze, znalazł bramę miasta przededniem zamkniętą, gdy znak Krzyża św. nad nią uczynił, natychmiast się otworzyła, a gdy nią wszedł, znowu się za nim zawarła.

Tenże zakonnik Andrzej Karśnicki powiadał, że słyszał od O. Wojciecha[29], kapłana Towarzystwa Jezusowego, pofesora języka hebrajskiego, który był spowiednikiem Bernarda, iż tenże kilkakrotnie widział we śnie wielebnego Bernarda biczującego się i we własnej jego izdebce jasnością otoczonego, i że tak było, przekonał się potem, i odtąd począł czcią otaczać onego młodzieńca.

Ten sam zakonnik wyznawał wobec bardzo wielu ludzi, że karteczki, które dostał pisane od tegoż Bernarda, zachowywa sobie pilnie, i że je nosi zwykle zawieszone na szyi, dla których wielu uszedł niebezpieczeństw w czasie wojny.

Wielebny O. Wiktoryn Raczłakowski[30], profes klasztoru lubińskiego, na sumienie swoje świadczył iż roku Pańskiego 1627 w sam dzień św. Benedykta bardzo ciężko wielką chorobą dręczony i od zmysłów całkiem odszedłszy, gdy wielebny O. Stanisław Kąkolewski[31] za niego poślubił odwiedzić miejsce grobu. O. Bernarda, zaraz od onej choroby uwolniony został i odtąd wolny jest, na miejscu grobu ślub oddając, Bogu wszechmogącemu dzięki składa.

Działo się to roku Pańskiego tysiącznego sześćsetnego dwudziestego dziewiątego dnia i miesiąca jak wyżej. W obecności wielebnego O. Jana Osmana, rodzonego brata wielebnego O. Macieja Osmana, proboszcza z Dolska, dziekana śremskiego, komisarza do niniejszej czynnności wyznaczonego i szlachetnych Adama Naramowskiego, Pawła Olendzkiego, Jana Dameckiego, Tomasza Błaszkowskiego i innych bardzo wielu świadków wiarygodnych, i w przytomności mojej Wawrzyńca Milskiego publicznego i czynności niniejszej notariusza. Maciej Osman proboszcz dolski, dziekan śremski, własnoręcznie, Bartłomiej Hesperus, pleban ze Strzelcza, własnoręcznie[32].

Akt ten komisji w oryginale wręczył ks. biskupowi Baykowskiemu w r. 1630 dnia 17 kwietnia O. Urban Gostyński[33], przeor klasztoru lubińskiego z prośbą o przyjęcie tegoż dokumentu i zaciągnięcie go do akt konsystorskich. „A Najprzewielebniejszy sufragan i oficjał poznański generalny, obejrzawszy i przeczytawszy to pismo inkwizycji, własnoręcznie przez komisarzy podpisane, przyjął takowe i publicznemu i spraw konsystorza poznańskiego notariuszowi do akt zaciągnąć polecił, a kopią uwierzytelnioną oddał przeorowi”. I oto taż sama kopia, z własnoręcznym podpisem biskupa i notariusza, tutaj, w całości przytoczoną została.

 

Rozdzial III

Stała komisja, celem badania i zapisywania cudów wielebnego sługi Bożego Bernarda, ustanowiona w 1631 r. 

 

 

W rok potem, 2 maja 1631, gdy Bóg miłosierny nie przestawał wsławiać sługi swego Bernarda, tenże ks. biskup i oficjał Baykowski ustanowił stałą komisję, czyli inkwizycję do badania i zapisywania cudów i łask, jakich doznawali wierni za przyczyną O. Bernarda, „aby żywot i cuda Błogosławionego tego męża nie zostały zaniedbane.” Rozporządzenie to arcyważne brzmi jak następuje:

„Jan z Zalesia Baykowski, z Bożej i Apostolskiej Stolicy łaski, biskup ennenski, sufragan, archidiakon śremski i oficjał poznański generalny W.W. ks.ks. Maciejowi Osmanowi proboszczowi z Dolska i Bartłomiejowi Hesperowi ze Strzelcza i Gostynia proboszczom, Nam w Chrystusie ukochanym, pozdrowienie w Panu. Przedłożyli Nam W. W. zakonnicy klasztoru św. Benedykta w Lubiniu, iż lud z rozmaitych stron w pewne dni uroczyste, dla nabożeństwa, głównie zaś do grobu niegdyś W. O. Bernarda z Wąbrzeźna, kapłana, klasztoru tegoż profesa, od 23[34] przeszło lat i dalej w kościele klasztornym lubińskim pochowanego, gromadnie napływa i tamże w swoich pragnieniach pociech szczególniejszych i uzdrowienia od rozmaitych chorób, a zwłaszcza od wielkiej choroby, jak powiadają, dostępuje. Aby przeto Męża Błogosławionego żywot i cuda nie zostały zaniedbane, ale iżby, z wszelką pilnością i wiarą publiczną zebrane, tym większe w wiernych zamiłowanie pobożności obudziły; Wam, o których roztropności i biegłości w prowadzeniu spraw, bardzo w Panu ufamy, postanowiliśmy polecić i polecamy w Imię Boże niniejszem, abyście w dogodnym czasie, na prośbę W. W. zakonników, ilekroć będzie potrzeba, na miejsce do klasztoru zjechali, jak to poprzednio uczyniliście, i zarządziwszy tamże pilne śledztwo od wiarogodnych obojga płci osób, za poprzedniem złożeniem przez nie przysięgi o cudach, przy rzeczonym grobie uczynionych, przez notariusza publicznego w formie instrumentu publicznego zapisali, i egzemplarze komisji Waszej, tak zakonnikom klasztoru lubińskiego, jak równie Nam i officium Naszemu autentycznie podali, a jeśliby potrzeba było, abyście nawet w aktach publicznych umieścić kazali, i o to w rzeczy samej się postarali. Na dowód prawdy, pismo niniejsze własnoręcznie podpisane pieczęcią stwierdzić kazaliśmy. Dan w Poznaniu 2 dnia miesiąca maja w r. P. 1631. Jan biskup sufragan, oficjał poznański, archidiakon śremski mpr.”[35]

Jak widzimy, ksiądz biskup oficjał gorliwie się zajął sprawą podniesienia czci Sługi Bożego Bernarda, i na właściwe sprowadził ją tory; gdyby dalej w ten sposób prowadzoną była, jużby może dzisiaj Bernard, przez nieomylną powag Namiestnika Chrystusowego wywyższony na ołtarzu w kościele Bożym, odbierał cześć publiczną jako patron narodu naszego. Atoli Bóg, „którego piękne miłosierdzie czasu utrapienia, jako obłok dżdżowy czasu suchości” inaczej zawyrokował i zachował tę sprawę, „aż osądzi sąd ludu swego i ucieszy sprawiedliwe miłosierdziem swoim”[36], którego nie przestawał świadczyć na grobie wiernego sługi swojego Bernarda.

 

 

Rozdział IV 

Cuda sługi Bożego Bernarda od r. 1630 do r. 1633

 

 

W 1630 r. niejaka Anna z Grodziska, morowym zarażona powietrzem, gdy się ofiarowała do grobu O. Bernarda w Lubiniu, ujrzała we śnie męża w zakonnej sukni św. Benedykta, którego pomocy i przyczyny wezwawszy, do zdrowia natychmiast powróciła. Ta Anna, uczyniwszy ślub do grobu O. Bernarda za matkę swoją równie chorą, zdrowie dla niej wyjednała. Innego razu ta Anna, w ciężkiej chorobie poślubiwszy się do grobu O. Bernarda, cudownie zdrowie odzyskała. Taż Anna, padłszy krzyżem przy grobie O. Bernarda, za krewnych swoich morową zarazą dotkniętych, modły gorące do Boga zanosiła; poczym wszyscy z niebezpieczeństwa śmierci wyszli.

Agnieszka Postrzegaczewna, z miasta Kościana, morowym powietrzem zarażona, w sam dzień św. Mateusza, gdy sobie na głowę włożyła wieniec z kwiatów, z grobu O. Bernarda wziętych, do zdrowia niebawem powróciła, a gdy pięć kwiateczków, z tegoż grobu podniesionych, w piwo jej włożono, za spożyciem tegoż piwa, od wariacji wolną została. Innego razu ta sama Agnieszka, za włożeniem sobie na głowę wieńca z tychże kwiatów, od ciężkiego bólu głowy wyswobodzoną została.

Katarzyna Plaszczyna z miasta Grodziska, w wigilię św. Anny, ślepego małżonka swojego Tomasza do grobu O. Bernarda w Lubiniu ofiarowała, który w trzy tygodnie potem wzrok całkowicie odzyskał.

Ewa, żona Macieja Czuroło, z tego samego miasta, skoro tylko ciężko chorego syna swojego Stanisława do grobu O. Bernarda ofiarowała, natychmiast tenże do zdrowia zupełnego powrócił[37].

W roku 1633 dnia 15-go sierpnia Anna Konarzewska, małżonka niegdyś pobożnie zmarłego szlachetnego pana Mikołaja Miaskowskiego, skoro tylko dziewięćletniego synaczka swojego Feliksa, z niego urodzonego, ciężkie bóle w prawej nodze przez trzy lata cierpiącego, gdy wszelkie starania lekarzy daremnemi się okazały, ślub uczyniwszy do grobu O. Bernarda ofiarowała, nagle tenże synaczek podczas mszy św. do zdrowia przychodzić począł, i w krótkim czasie zupełnie wyzdrowiał. Za to dobrodziejstwo wywdzięczając się matka, nogę srebrną ofiarowała do grobu O. Bernarda, dnia i roku, jak wyżej[38].

 

Rozdział V 

Gorliwe starania O. Zimowicza, przeora, i O. Fryderyka Szembeka jezuity, około podniesienia kości sługi Bożego Bernarda od 1639 do 1644 r. 

 

 

W tym samym roku 26 kwietnia w Jęrzejowie, odnalazł i podniósł z grobu kości błogosławionego Wincentego Kadłubka biskupa ks. Fryderyk Szembek jezuita, który jak sam wyznaje[39] używany był przez biskupów polskich do podobnych czynności i osobny miał dar od Pana Boga do odszukiwania dokumentów i zwłok Świętych. Mąż uczony i świątobliwy, urodzony w tym samym roku, co O. Bernard, uczył teologii moralnej i inne z zaszczytem piastował urzędy w zakonie, z wielką gorliwością rozszerzał cześć Najświętszego Sakramentu, umarł w Toruniu 12 czerwca 1644[40]. Otoż z tym księdzem Szembekiem zawiązał korespondencję przeor lubiński O. Jacek Zimowicz, kapłan uczony, pobożny i o cześć sługi Bożego Bernarda bardzo gorliwy. Gdy ks. Szembek jak najchętniej przyrzekł swoją pomoc, O. Zimowicz posłał mu 7 stycznia 1639 roku: „Żywot i cuda O. Bernarda, iżby się zawczasu poinformował, nim do Lubinia przybędzie, w celu zbadania grobu i podniesienia zwłok jego, za pozwoleniem biskupa poznańskiego”. Żywot i cuda O. Bernarda miały być posłane O. Bollandowi, który w tym czasie ogłaszał swoje olbrzymie wiekopomne dzieło: „Acta Sanctorum”. Na prośbę O. Zimowicza odpowiedział O. Szembek z Torunia ośmego czerwca 1639 r. jak następuje[41]:

„Nieodmiennie gotowość moja trwa, do usług WM. i konwentu wszystkiego, na cześć Majestatu Bożego i Świętych Jego; ale że to, czego wprzód potrzeba w sprawach podobnych i czego wzmianka stać się koniecznie musi, w upoważnieniu od JW. Biskupa miejscowego, swego czasu w dozwoleniu otwarcia grobu tegoż sługi Bożego Bernarda (to jest procesu w Wąbrzeźnie o urodzeniu i chrzcie jego), dotąd odprawić się nie mogło; dla tego też WM. w sprawie tej znać dawać nie było potrzeba. JWks. biskup nasz początek przypisu Ks. Kasper Działyński, biskup chełmiński i pomezański koniec przypisu;, dopiero onegdajszego dnia sakrę wziąwszy, święcić się będzie w ŚW. Trójcę. Po tej ceremonii, odpocząwszy sobie, nastąpi pogrzeb ś.p. starościny puckiej bratowej jego; potem sprawę wielką ma w biegu. Zaczem koniecznie to się odwlec musi przez te dwa miesiące: lipiec i sierpień, o czem wszystkiem z JW. sufraganem poznańskim[42], którego tu oczekiwamy, znieść się nie zaniecham. A WM. pomnij, zaraz po uroczystości Wniebowzięcia Matki Boskiej, nie zaniechać do mnie konno kogo (konno piszę, nie konie ani wóz) wyprawić; abym WM. znać dał, na któryby czas WM. miałbyś po mnie posłać. Konno mówię, bo trzeba wczas, pod tamten czas i WM. i mnie rezolwować się, jeśli co sprawić statecznie mamy; bo zaś potem inne me zabawy nastąpią, a nadto Jks. biskup poznański[43], (z którym koniecznie wprzód w sprawie tej mnie widzieć się będzie potrzeba, i od niego w formie i sposobie, który jemu podam, otrzymać upoważnienie w takich rzeczach zwykłe) na sejm wybierać się będzie: a na takie rzeczy potrzeba znaleść JM. innymi sprawami nie zabawionego.

Reszty do aktu tamtego należącej, w tamten czas, gdy WM. do mnie o wiadomość poślesz, nie zaniecham oznajmić WM.”

O. Zimowicz nie zaspał sprawy, lecz owszem zniewolił opata ks. Macieja Tytlewskiego[44], iż także ze swej strony napisał do ks. Szembeka, na co tenże odpowiedział opatowi 2 września tegoż roku 1639, jak następuje:

„Ze mnie WM. dziękujesz za ochotę ofiarowaną braci swej zakonnej na usługę Sługi Bożego Bernarda, łaska to WM. i dworność doskonała z grzecznością neapolitańską złączona, sprawuje. Gotowym, nie słowy ani pismem, ale rzeczą samą, w tak świętej sprawie posłużyć Panu, który w sługach Swoich wielbiony jest, a potem i WM. i całemu świętemu zakonowi benedyktyńskiemu, z którym towarzystwo nasze, od chwili powstania swojego, osobliwszą miało i zachowało zawsze związkę miłości. Jedna przeszkoda na teraz mnie zaszła, że na czas, którym był WW. OO. klasztoru tamtego naznaczył, przybyć nie mogę. To jest ostatnia pilność strony nalezienia ciała św. Doroty pruskiej[45], której compendium vitae WM. M. P. posyłam[46], którą sprawę zacząwszy roku 1621 i przez lat 18 toż prowadząc z wielu trudnościami, pomocą i protekcją śp. Króla pana naszego[47] wprzód, a potem i teraźniejszego[48], na koniec po tylu podróżach do Prus książęcych, doszedłszy tego miejsca zeszłego maja, w towarzystwie JP. wojewody pomorskiego, od JKr. M. na to naznaczonego, że z grobu to ciało święte ruszono. Teraz w Scytnie otrzymałem to, że książę pruskie, na instancją JKr. M., obiecało dać uczynić surowe dochodzenie, kto się tego ważył i gdzie to podziano. Nadto pozwolił, abym pism bardzo zacnych, które od lat prawie półtrzeciasta o życiu i dziełach jej się znajdują, mógł w jego najprzedniejszem archiwum, które jest 7 mil za Królewcem, szukać, na które oba akty obecnego mnie potrzeba. A mam tam przybyć, kiedy mnie czas regentowie, księstwem na miejscu ksiąźęcem pro more rządzący, naznaczą Przeto oczekiwając od nich posłańca, ruszyć się stąd nie mogę. Jednak WM. mój M.P. to sobie, jakom już wyżej wspomniał, o mnie perswaduj, że nieodmiennie jestem gotów, do tego świętego dzieła wszelkiej pracy mojej dołożyć, byle sprawę tę rychło odprawić tu mógłem; póki pluski i przymrozki nie nastąpią, w które zdrowie me liche, wyjazdów mi nie dopuszcza. Tymczasem, abyś’ WM. ze swej strony miał okazją i materią dobrej zasługi około tego Sługi Bożego, podsuwam, -abyś raczył otrzymać od Jks. biskupa na piśmie komisją na kilka jakich zacnych osób i na mnie, której ta summa:

„Gdyśmy się dowiedzieli, tak z relacji Przew. O. opata Macieja Tytlewskiego i całego jego klasztoru lubińskiego, jako też i z publicznej wiadomości rozbrzmiewającj, nietylko po całej diecezji naszej, ale owszem po całej Wielkopolsce, iż Sługa Boży Bernard, rodem z Prus, z miasta Friedek czyli Wąbrzeźno, w diecezji chełmińskiej, pochodzący, klasztoru lubińskiego, zakonu św. Benedykta, w tej naszej diecezji, kapłan profes, za życia osobliwszą świątobliwością się odznaczał, a po śmierci tak słynie, iż grób jego, w kościele tegoż klasztoru Matce Boskiej poświęconym, dla nabożeństwa wierni zwiedzają; mocą urzędu naszego biskupiego (trzymając się wyroków Ojca św. Urbana VIII w takich rzeczach wydanych), postanowiliśmy przyłożyć ręki do tej sprawy. Dla tego najprzód koniecznie żądamy, ażeby, dopóki jeszcze żyją ci, którzy z nim w klasztorze pospołu byli, albo którzy sami naocznymi byli świadkami nieskazitelności jego obyczajów i życia świątobliwego, albo od wiarogodnych słyszeli świadków, pod przysięgą, a gdyby się wzbraniali, powagą naszą zmuszeni, to zeznali, co na pochwałę jego uczynić mogą, wobec komisarzy naszych N. N. N. N. i publicznego notaryusza,. i ażeby zeznania ich zapieczętowane do nas przesłane zostały; albo tak długo w tymże klasztorze przechowywane były, dopókibyśmy nie udzielili komu przez nas na to wyznaczonemu, upoważnienia do ich otworzenia. Pragnąc potem zapewnić dla potomności tę pociechę, iżby kości tegoż Sługi Bożego nietknięte w całości, o ile to być może, zachowane być mogły i takowe w swoim czasie (jeżeli o nieskazitelności życia jego i o prawdziwości cudów, które na wezwanie jego. mają się dziać, autentycznie stwierdzonem będzie) publiczną kościoła powagą, mogły być ku czci wiernych wystawione; powagą od Soboru Trydenckiego biskupom nadaną, udzielamy władzę W. O. Fryderykowi Szembekowi, Towarzystwa Jezusowego kapłanowi professowi, którego pomocy w podobnych razach w wielu dyecezyach najprzewielebniejsi biskupi już wielokrotnie użyli, ażeby grób co dopiero wymienionego Sługi Bożego w kościele klasztoru lubińskiego św. Benedykta Najświętszej Pannie poświęconym, przy zamkniętych drzwiach, w przytomności niektórych poważnych świadków i publicznego notariusza i zakonników tegoż klasztoru, z przynależnym poszanowaniem (wszelako bez dzwonienia i zbiegowiska ludzi), kiedy im będzie dogodnem, otworzył; ciało, czy też kości rzeczonego Sługi Bożego Bernarda z ziemi do czasu podniósł, obmył, osuszył, i w nowej trumience zamknięte, jak się jemu najlepiej wydawać będzie, dla większej chwały Majestatu Bożego, albo w dawniejszym grobie, albo w innem uczciwem miejscu, wszelako w ziemi, znowu złożył i zamknął, a wewnątrz kamień grobowy, czy na ziemi czy też w murze, z wizerunkiem rzeczonego Sługi Bożego, bez żadnych przecież promieni około głowy, jako też bez znaków zstępującego nań z nieba światła, i bez żadnego nadzwyczajnego napisu na grobie, poświadczającego świętość lub cuda jego, na sposób nagrobka, mógł umieścić. „W dowód prawdziwości tego i t. d.”

Przyjmijże WM. M. P. prałat za zadatek obiecanój w tem uczynności odemnie to, co radzę; według bulli Terribiles Urbana VIII w tej materii. Gdy tego dokażem, co się tu napisało, dla naszego tego wieku dosyć mieć możemy, tak dla pociechy żyjących, jak dla potomnych, bo to będzie fundamentem wszystkiej przyszłej czci, jakąby kiedyś publiczna powaga mogła przyznać Bernardowi, nawet nie beatyfikowanemu. Jednak, jeśliby W W. OO. klasztoru onego zamyślali o publicznem jego podniesieniu i wystawieniu kości Jego ku czci ludu, niech wiedzą, że to niepodobna rzecz, aż dopiero po stu latach, po jego zgonie upłynionych. I tem dokazaliśmy honoru rozmaitych, jeszcze nie kanonizowanych, którzy są za naszych czasów tu w Polsce z ziemi podniesieni na miejsce przyzwoitsze. Gdyż Bullae Terribiles suspensiones interdicta, priuationes officiorum et vocis activae et passviae privationes, fulminantes in contrarium facientes, tak nakazują. I ci wszyscy we czci byli od stu lat i więcej, którym ta cześć podniesienia publicznego świeżo oddana została. Odpuść mi WM. mój M. Prałat, żem się tak z pismem tem rozwiódł, gdyż tego sama materia, sprawa tak wielkiej wagi, potrzebowała, a na mnie łaskawszy bądź, do którego łaski posługi me zakonne oddaję.

Z Torunia 1639. 2 Września.

Fryderyk Szembek Soc. Jesu”[49]

Do przeora O. Jacka Zimowicza pisze ks. Szembek tego samego dnia i roku, jak następuje:

„(…) Pobożnym pragnieniom, tak Jks. Opata WM., jako i świętego całego Zgromadzenia lubińskiego, gotowym dosyć uczynić, wedle drobnej mojej możności, i trwając nieodmiennie w obietnicy stawienia się tam WM. uczynionej, z upoważnieniem W.O.Rektora naszego, w rzeczy samej to życzę, byłeś WM. po mnie konie, tak jakom i pierwej oznajmiał, wyprawił, bo konie domowe zaledwo wystarczą dla zwykłych potrzeb kolegium. Jedno tak, jakom i dawno pisał, trzech koni potrzeba, bo wóz nakryty przycięższym na dwa; i trzema, gdy potrzeba, jeździć muszę, dla mych affekcyi i lat nie młodych, na otwartym wozie jeździć nie mogąc. Przetoż Przewielebność Wasza, jeśli życzysz sobie mnie tam mieć do tej sprawy, tedy na św. Michał z domu po mnie konie wyprawić nie zapamiętaj, jeśli jednak tam bezpieczno od zarazy powietrza, także i na tej drodze do WM. będzie; abym nazajutrz po tem święcie mógł ztąd wyjechać; że prędzej nie mogę, czytałeś ninie przeszkodę, jaką Jks. Opatowi WM. napisałem.

Co się tknie strony Jks. Biskupa poznańskiego, w liście do Jks. Opata oznajmiłem to, czego od WM., aby było u niego uproszono, potrzeba; WM. niech czuwa, aby, gdy tam będzie Jks. biskup poznański u WW. MM. albo Jks. Opat u niego, tego nie przepomniano.

Ażebyś WM. wiedział, żem tu nie zaniechał sprawy tej, WM. racz wiedzieć, żem od Jks. biskupa naszego chełmińskiego otrzymał komissyą, do ojczyzny tego Wielebnego męża, do inkwirowania o urodzeniu i chrzcie jego, na której inkwizycji cała sprawa czci jego kiedyś sądzić się ma: a bez tej inkwizycyi autentycznie zdziałanej, wszelki rodzaj cudów przez niego uczynionych, żadnegoby miejsca wobec sądu nie miał; owszem kłopotu siła mogłoby być o czci jego, bez tej inkwizycyi zaczętej. Byłem tam już raz w Wąbrzeźnie dla tego, ale że ks. dziekan tameczny był bardzo zabawiony, na czas inszy koniecznie to się odłożyć musiało. Nie zaniedbam dla chwały Majestatu Bożego i temu Słudze Jego i WW. MM. w tem posłużyć, jakom zaczął”[50].

 

Rozdział VI

Inkwizycja o urodzeniu i chrzcie Sługi Bożego Bernarda odbyta w Wąbrzeźnie, na rozkaz biskupa chełmińskiego 15 grudnia 1645 roku. 

 

 

Podniesienie ciała sługi Bożego Bernarda nie jr przyszło do skutku, z pewnością dla skruszałego zdrowia ks. Fr. Szembeka, który 12 czerwca 1644 umarł w Toruniu, mając lat 70; dopiero w półtora roku po jego śmierci, odbyła się w magistracie w Wąbrzeźnie najważniejsza sprawa, tj. inkwizycja co do ojczyzny, urodzenia i chrztu Sługi Bożego Bernarda, o którą się ksiądz Szembek był wystarał, na rozkaz księdza biskupa chełmińskiego Kaspra Działyńskiego[51], której protokół brzmi do słowa, jak następuje:

„Działo się przed urzędem burmistrza miasta Wąbrzeźna dnia 15. miesiąca grudnia, Roku Pańskiego tysiąc sześćset czterdziestego piątego.

Z polecenia JW. i Najprzewielebniejszego Ks. Kaspra z Działynia Działyńskiego, z Bożej i Stolicy Apostolskiej biskupa chełmińskiego i pomezańskiego, na urzędowy wniosek Przewielebnych księży: Augustyna Chmielowicza, dziekana i proboszcza wąbrzeskiego i Bernarda Sasina, Prześwietnej Kapituły Chełmińskiej sekretarza, notariusza konsystorskiego i proboszcza Montowskiego, niżej podpisani świadkowie, w sprawie urodzenia i żywota wielebnego niegdyś Błażeja Zakonu św. Benedykta, klasztoru lubińskiego professa, a po złożeniu ślubów w tymże klasztorze Bernardem nazwanego, tutaj w Wąbrzeźnie urodzonego, świątobliwie w Panu zgasłego, wprowadzeni zostali i podług niżej podanych pytań, wobec tegoż urzędu magistrackiego prawnie badani.

Pytania. Po pierwsze. Czy znali sławetnych Pawła Pęcherka, burmistrza tegoż miasta Wąbrzeźna i prowizora kościoła tamże i Dorotę Sasinównę, małżonków?

Po wtóre. Jakie było ich życie i postępowanie?

Po trzecie. Czy ci małżonkowie mieli z prawego łoża syna Błażeja?

Po czwarte. Czy wiedzą, którego roku rzeczony Błażej się urodził? przez kogo ochrzcony, i kto go do chrztu podawał?

Po piąte. Czy znali tego Błażeja? W jakim stanie i wieku? Jakie w młodości jego widzieli obyczaje, życie i pobożność?

Po szóste. Czy wiedzą, że to ten sam Błażej wstąpił był do rzeczonego zakonu w Lubiniu?

Wszyscy niżej wymienieni świadkowie do inkwizycji i złożenia świadectw swoich, jak poprzednio wyrażono, przez przysiężnego woźnego miejskiego porządnie wezwani i każdy z osobna, jak prawo nakazuje, przed urząd powołani, osobiście każdy przez się, stanęli i świadectwo swoje w następujący sposób złożyli:

Pierwszy świadek, sławetny Krzysztof Marchlowic, osiemdziesięcioletni starzec, pod przysięgą osobistą wyraźnymi słowy zeznał: „Pomnę dobrze i nic w tem nie zawodząc sumnienia swego, żem znał dobrze nieboszczyka Pawła Pęcherka burmistrza i kościelnego natenczas wąbrzeskiego i Dorotę Sasinównę małżonkę jego, oboje sławy dobrej, o których nic złego ani podejrzanego nie słychać było ani jest. Ludzie cisi, nabożni, Pana Boga się bojący, którzy w stanie małżeńskim poczciwie żyjąc, mieli dziatek z sobą ośmioro, między któremi był syn na imię Błażej spłodzony. Ten Błażej, którego się roku urodził, kto go chrzcił, i którzy chrzestnymi jego byli, że tak już dawny czas, niepamiętam; to pamiętam i wiem dobrze, że jeszcze dziecięciem małem tenże Błażej będąc, od rodziców swych do szkoły był dany, do której pilno chodził i w kościele zawsze bywał, zaraz z młodości nabożny, cichy, Pana Boga się bojący był. Z którym potem, wyszedłszy z Wąbrzeźna, w Poznaniu byłem. Ten tamże do szkoły chodząc, tak jako i w domu dobrze się. we wszystkiem zachowywał. Jako tam do zakonu lubińskiego wstąpił, i jak dawno, i jako tam żył? Nie wiem; tylkom to słyszał, że wstąpił do zakonu.”

Drugi świadek, sławetny Wojciech Pęcherkowicz, mający lat osiemdziesiąt sześć, tak samo na wszystko zeznał, jak pierwszy świadek.

Trzeci, sławetny Wojciech Bonkowic, rajca Wąbrzezki, liczący sześćdziesiąt lat, co się tyczy rodziców, tych bardzo dobrze znał i o ich obyczajach, życiu, postępowaniu i t. d. to samo zeznał, co już wyżej wypisani świadkowie zeznali: co zaś dotyczy syna wyżej wspomnianego, powiada, że to, co jest zeznane, ma ze słyszenia.

Czwarty, sławetny Bartłomiej Golubski, także rajca wąbrzeski, lat sześćdziesiąt mający, tak samo zeznał, jak poprzedni trzeci świadek.

Piąta, uczciwa Elżbieta Wachowa, rodzona siostra rzeczonego Błażeja, po której bezpośrednio urodził się tenże Błażej, także osobiście stanąwszy zeznała, iż rzeczony Błażej, brat jej, urodził się około roku tysiąc pięćset siedemdziesiątego piątego, ochrzcony przez wielebnego Bartłomieja proboszcza wąbrzeskiego, podany do chrztu przez sławetnego Aleksego Kotarskiego mieszczanina wąbrzeskiego, i uczciwą żonę sławetnego Michała Kotarskiego, mieszczanina takoż wąbrzeskiego. Do Poznania posłany został tenże Błażej w dwunastym roku życia swojego.

Ta inkwizycja dokonaną została tak, jak poprzedza, po złożeniu najrzód przez świadków przysięgi przepisanej. Z protokółu akt magistrackich miasta Wąbrzeźna prawnie wyjęte. Jan Jankowski natenczas zaprzysiężony notariusz miejski własnoręcznie[52].

 

Rozdział VII

W czasie wojen szwedzkich spustoszmy klasztor lubiński i grób

Sługi Bożego Bernarda. 

 

 

Te komisje i inkwizycje o życiu i cudach sługi Bożego Bernarda spisane zebrał starannie O. Jacek Zimowicz, który w najcięższych czasach po trzykroć był przeorem lubińskim. Krzątał się około przesłania takowych do Rzymu, spodziewając się pomyślnego tej sprawy skutku, lecz prokurator umarł, a komisja sporządzona zaginęła[53].

Łatwo bardzo zaginąć mogły te akta, gdyż nastały teraz czasy nader opłakane za Jana Kazimierza, którego panowanie było pasmem nieprzerwanym wojen i klęsk strasznych. Jeszcze się jedna wojna nie skończyła, a już nowy nieprzyjaciel ogniem i mieczem pustoszył i niszczył wsie i miasta, i urodzajne pola w pustynie obracał. Spiknęli się bowiem na zagładę Polski kozacy, Moskale, Szwedzi i książę siedmiogrodzki, z którymi łączyli się wyrodni zdrajcy. Do tych klęsk przystąpił ucisk ludu ubogiego, głód, morowe powietrze i wszelkie klęski, idące w tropy za tymi nieszczęściami. Przy pomocy zdrajcy Radziejowskiego, wojska polskie pod dowództwem Opalińskiego wojewody kaliskiego, w liczbie 20 tysięcy, połączyły się ze Szwedami; i Szwedzi opanowali łatwo naraz całą Wielkopolskę. Zamordowali w domu jego własnym Jana Braneckiego sufragana poznańskiego za to, że nie pozwolił Szwedom odbywać obrządków protestanckich w kościele katedralnym. Utopiono pod Zbąszyniem archidiakona poznańskiego Wojciecha Gawarzewskiego. Mordowano księży i zakonników, między którymi samych Franciszkanów do dwudziestutu zabito. Janusz Radziwiłł, główny opiekun kalwinów, z zemsty poddał Szwedom całą Litwę. Warszawa i Kraków zajęte i splugawione przez Szwedów. W przeciągu dwóch miesięcy Szwed całą prawie Polskę splądrował i złupił; pod ten czas .niektórzy z Polaków do tego stopnia podłości się posunęli, iż sobie biskupstwa i opactwa u Szweda wypraszali. „Zaginęła religia katolicka w tym kraju, jeżeli się Bóg nad nami nie zlituje”, pisze Andrzej Trzebicki biskup przemyski[54], do Ojca Świętego. „Strzały Pańskie nawiedziły nas i gniew Jego wypija ducha naszego. Wiele jest przyczyn tak nagłego upadku, ale główne dwie: przewaga herezji i okropne a niesłychane uciśnienie ubogich. Wygnani z królestwa duchowni i świeccy książęta, kościoły wszystkie przez wrogów złupioue, miasto królewskie Kraków oblężone”, woła ks. Czartoryski biskup włocławski[55]. – „Nawiedził nas zaiste z rózgą gniewu swojego Bóg sprawiedliwy, i potkały nas grzechy nasze wobec nieprzyjaciół naszych, i nie pozostaje nam inny głos, jak wołać do nieba: Panie ratuj nas, bo giniemy”, pisze z wygnania prymas Andrzej Leszczyński[56]. A i sam król Jan Kazimierz, otoczony biskupami, senatorami i ludem, czyniąc ślub Bogu, swojem i całego narodu imieniem, błaga ze łzami Najświętszą Pannę „o pomoc i miłosierdzie w tym opłakanym i utrapionym stanie królestwa swego, i wyznaje z wielką boleścią serca, że z powodu jęku i ucisku ludzi stanu niższego, zesłane zostały na królestwo moje przez Twego Syna, sprawiedliwego Sędziego, różne plagi, zarazy, wojny i inne nieszczęścia przez te lat siedem”. Ślubuje przeto uwolnienie ludu ubogiego, skoro Szwed z Polski wygnany zostanie; rozszerzanie po wszystkich krajach polskich czci i nabożeństwa Matki Boskiej; wyproszenie u Stolicy Św., aby dzigń ślubu pierwszego kwietnia co rok uroczyście w Królestwie Polskim był obchodzony[57].

Gdy pod brzemieniem nieszczęść, król z narodem stęka w boleści i łzach; wtedy różnowiercy, jakby na urągowisko i dopełnienie miary goryczy, cieszą się z najazdu szwedzkiego i panegiryki układają na cześć nieprzyjaciela własnej ojczyzny. Nic więc dziwnego, że wśród takiej grozy dla całego narodu polskiego i klasztor lubiński uległ spustoszeniu. „Jak straszliwe klęski nastały teraz dla Polski, a głównie dla duchownych, pisze naoczny świadek[58], nie tu miejsce rozwodzić się, bo o nich zadosyć w kronikach naszych znajdujemy. Dla nas wystarczy, na potwierdzenie tego, powtórzyć słowa naszego domowego kronikarza, który dla tej przyczyny wątek starożytności tego miejsca musiał przerwać i dalszego ich prowadzenia zaprzestać, a który w końcu te słowa zapisał: „Albowiem i Szwedzi kalwiniści, po królestwie naszym zgubnym orężem grasujący, od traktu poznańskiego przed dwoma tygodniami zacząwszy, zmuszają mnie usunąć rękę od pisania i przenieść się w strony Śląska z resztą Braci. W roku bieżącym 1655 dwunastego sierpnia. Do tej grozy wojny szwedzkiej przyłączyło się inne jeszcze złe tj. morowe powietrze, które także tutaj w Lubiniu grasowało.”

Wśród tych niebezpieczeństw uciekł za granicę opat komendataryjny Stanisław Mąkowski, pouciekali i zakonnicy. Dopiero w r. 1660 dnia 20 stycznia wróciło ze Śląska 20 benedyktynów, którzy obrali przeorem O. Kaspra Pirowicza z diecezji wrocławskiej. Łatwo sobie wyobrazić, jakiemu spustoszeniu musiał ulec klasztor i kościół lubiński przez te pięć lat. Nie tylko wota i wszelkie ozdoby z grobu sługi Bożego Bernarda zniknęły, ale i dokumenta ważne zaginęły. Przeto cudem się stało, że ocalały te, które obecnie pod ręką mamy.

Podobne, aczkolwiek przechodnie, zniszczenie klasztoru i kościoła lubińskiego stało się było już w roku 1627[59].

Oprócz tych przyczyn zewnętrznych, były jeszcze wewnętrzne domowe w samym klasztorze lubińskim, dla których sprawa beatyfikacji Sługi Bożego prawie ciągle doznawała przeszkody. Klasztor zostawał pod zarządem opatów komendataryjnych, którzy wcale w klasztorze nie mieszkali, tylko gdzieś daleko, albo jako biskupi diecezjalni, albo jako posłowie przy dworach zagranicznych. Do wyboru przeorów mięszali się bezpośrednio biskupi poznańscy i nieraz, albo źle poinformowani, albo dla innych względów, unieważniali wybory najgodniejszych przeorów, a stąd stawali się przyczyną zamieszania pomiędzy bracią zakonną i upadku karności[60].

Z małymi wyjątkami, opaci komendataryjni plagą byli dla klasztoru. Od przeorów zależał, przeto stan duchowny i materialny klasztoru. Zakonnicy najczęściej biedę cierpieli.

Nic dziwnego, że w takim położeniu tylko od czasu do czasu znajdujemy zapiski cudów i łask, doznanych przez osoby ofiarujące się do grobu sługi Bożego Bernarda.

 

Rozdział VIII

Cuda i łaski za przyczyną Sługi Bożego Bernarda doznane i zapisane

od 1663 do r. 1686.

 

 

Po przerwie zatem 15 lat znajdujemy następujące „łaski pewne niektóre obojej płci osobom i różnego stanu i wieku w rozmaitych potrzebach, szczególniej w chorobach, przez Boga Wszechmogącego w nadzwyczajny czyli cudowny sposób zdziałane, za przyczyną wielebnego O. Bernarda z Wąbrzeźna, profesa kapłana klasztoru lubińskiego zakonu św. Benedykta w r. 1663”[61].

W tymże więc roku dnia dziewiętnastego maja uczciwa Jadwiga Rabieszczyna, mieszczanka z Kościana, mająca około lat 50, zdrowa na umyśle i ciele, przybywszy umyślnie do grobu wielebnego O. Bernarda, dała na mszę św. na podziękowanie za doznane dobrodziejstwo przez przyczynę, jak pobożnie wierzy, tegoż wielebnego Ojca w ten sposób i z tej okazji, jak sama zeznała, w obecności O. Bonifacego, profesa i kapłana tegoż klasztoru lubińskiego, brata Felicjana subdiakona, jako też mojej, który to zapisuję, O. Teodora Włodkowicza, obecnie podprzeora[62]. Gdym była ciężko na wątrobę chora i wprawdzie do tyla, iż też przyjaciele moi odwiedzający mnie chorą, o wyzdrowieniu moim zwątpieli i mniemali, że już tej choroby nie przeżyję; za radą pewnej osoby, poleciłam się szczególniej zasługom i przyczynie rzeczonego O. Bernarda, i w tak wielkiej boleści ciała mojego o pomoc go błagałam i ślubem przyobiecałam, że grób jego nawiedzę i wedle możności mojej, Bogu Wszechmocnemu i temuż Ojcu świątobliwie zmarłemu, wdzięczność okażę. Skorom to uczyniła, natychmiast uczułam w sobie polepszenie, i powoli do zupełnego przyszłam zdrowia”.

Student Paweł, od pierwszej młodości ciężką ciągle trapiony chorobą w boku, poślubił się do grobu W. O. Bernarda, i tegoż samego dnia zupełne odzyskał zdrowie, co sam zeznał przed nami w 1663 r.

Podobnie O. Bonifacy profes nasz w tymże roku zeznał, iż chłopcem jeszcze będąc, gdy ciężką złożony chorobą przez pewne pobożne osoby ofiarowany został do grobu tegoż O. Bernarda, zdrowie w nadzwyczajny odzyskał sposób. Świadkiem tego O. Marek. Oni jeszcze żyją i sami mogą to poświadczyć.

W r. 1663 dnia 5 września przybył ks. Piotr wikariusz brodnicki podziękować, ślub oddając, który był uczynił do grobu tegoż O. Bernarda, gdy wielu na zarazę umarło, nawet którzy z nim byli kapłani, on sam żyw i zdrów pozostał.

Tegoż roku szlachetna Dorota Skoraszewska, ciężką i niebezpieczną dręczona chorobą, skoro poślubiła odwiedzić grób wielebnego O. Bernarda i ofiarować pewne dary, do pierwotnego wróciła zdrowia, i przybyła tutaj spełnić ten ślub w dzień św. Andrzeja, pospołu z mężem swoim panem Skoraszewskim, pieszo od wsi Zbęchy, zostawiwszy tam powóz.

W roku 1664 we wrześniu[63] uczciwa Hiacynta ze Zbęch, skoro na rozkazanie moje, chorego bardzo synaczka swojego, ze świecą do grobu błogosławionego Bernarda, tam postawioną i zapaloną, obecnego ofiarowała, za łaską Bożą i za przyczyną błogosławionego Bernarda, zaraz ozdrowiał ten synaczek jej.

Dnia 6 listopada tegoż roku, pani Jarczewska, skoro także synaczka swego Jana, srodze chorego w roku niedoszłym, na rozkazanie moje do grobu błogosławionego Bernarda, przy mszy św. o Matce Boskiej wysłuchanej, świecę na grobie jego zapaloną postawiwszy, nieobecnego osobiście ofiarowała, prędko za łaską Boską i przyczyną błogosławionego Bernarda dziecię ozdrowiało, czegom się sam dobrze napatrzył, i cieszyłem się z tym dziecięciem wesołym i zdrowym, dziękując Panu Bogu za tę nadzwyczajną łaskę wielką błogosławionego Bernarda lubińskiego. Tego wszystkiego doznałem sam, jak wyżej napisałem wiernie i t.d.

„Ja sam to też na sumienie przytoczyć muszę o sobie, iż będąc przez kilka lat chorobą ciężką trapiony, z łaski Bożej złożony i nawiedzony, to jest artetyką ciężką, od lekarzy zwaną, a do tego od różnych nieprzyjaznych ludzi srodze będąc opacznie i potwarzliwie publicznie wszędzie osławiany i ściśniony tak, iż śmiercią mi się codzienną to osławianie niesłuszne zdało; ilem razy tylko uciekał się do błogosławionego Bernarda o pociechę w tak wielkich uciskach moich, za łaską Bożą, za przyczyną Najświętszej Maryi Panny i za przyczyną błogosławionego Bernarda, cale lekkiemi stawały mi się te ciężkie choroby moje i różne niesprawiedliwe prześladowania i osławienia. Zawsze doznałem pociechy mój wszędzie i zdrowia dostąpiłem cale dobrego, za przyczyną tegoż Ojca”.

W r. 1665 dnia 2 czerwca napisał własnoręcznie[64] O. Parisius, pustelnik kameduła jak następuje: ,,Ja brat Parisius, pustelnik kameduła, na początek fundacji pustelni świętych Pięciu Męczenników w Wielkopolsce do Kazimierza przeznaczony, z powodu ciągłych trudów i niewygód podróży, w ciężką wpadłszy gorączkę, którą przez jedenaście dni nieustannie dręczony, gdym już był w niebezpieczeństwie, skorom się ofiarował do Ojca Bernarda, natenczas światłem łaski Bożej i cudów jaśniejącego, w tej chwili, po nagłych womitach, wyzdrowiałem i dotąd obowiązki zakonne wypełniam. Na podziękowanie Majestatowi Boskiemu za tak wielkie dobrodziejstwo, odprawiwszy mszę i. przy pomniku O. Bernarda, ten pomnik ślubu mojego pozostawiam na piśmie klasztorowi lubińskiemu; dnia 2 Czerwca 1665 od Narodzenia Pańskiego. Ten sam, jak wyżej, Parisius, pustelnik kameduła, własnoręcznie”.

Roku Pańskiego 1674 dnia 22 sierpnia[65] młodzieniec pewien na imię Grzegorz z Brzezia, mający pokurczone ręce i nogi, skoro się ofiarował do grobu Błog. Bernarda, natychmiast wyzdrowiał. Przeto w roku i w dniu, jak wyżej, z wdzięczności przyszedł pieszo do klasztoru zupełnie zdrów, a przystąpiwszy do grobu, w celu wykonania ślubu, świecę w ofierze złożył. To wszystko tak, jak wyżej jest napisane, ustnie powtórzył razem z jakąś osobą, którą sobie przybrał za towarzysza podróży, w przytomności słyszących to kilku braci naszego klasztoru lubińskiego profesów.

Roku 1679 pisze O. Jan Noskowic[66], proboszcz woniejski do O. Szczepana Sannera, przeora klasztoru lubińskiego:

„Niech będzie Bóg pochwalony w Świętych Swoich 1679.

Przed trzydziestu i więcej laty ciężką byłem złożony i dręczony chorobą melancholiczną. Jakież lekarstwo na wyprowadzenie z tej choroby? Różni różne radzili środki, używałem bezskutecznie już to przyrodzonych lekarstw, już to egzocyzmów. Nareszcie za radą dobrych przyjaciół, błagałem Błog. Bernarda, w klasztorze lubińskim professa, a padłszy krzyżem u grobu jego, o pomoc wołałem. Wierzę, że za łaską Bożą i za przyczyną tegoż Błogosławionego, od onej ciężkiej choroby uwolniony zostałem, i łaskawość Boga chwalę przez dziękczynienie. To ja Jan Noskowic, proboszcz woniejski własnoręcznie. Prócz tego na chwalę Boga, który w Świętych Swoich jest uwielbiony. Przed czterdziestu laty słyszałem od pewnego męża wiekiem dojrzałego, zdaje się, że był z Grodziska, który opowiadał wiele o świętości tegoż Błogosławionego i przedziwnej cierpliwości jego w czasie choroby. Powiadał też, że go znał i widział w tej jego przed zgonem chorobie[67].

 

Rozdział IX

Stuletni staruszek Wojciech Marek zeznaje na rozkaz biskupi o życiu i cudach Sługi Bożego Bernarda 9 czerwca 1686 r. 

 

 

W roku 1686 żył jeszcze stuletni staruszek Wojciech Marek, który usługiwał do mszy świętej Błog. Bernardowi. Ażeby uratować nieoszacowane świadectwo tego człowieka, na prośbę zakonników zjechał do Lubinia ks. Hieronim Wierzbowski, biskup sufragan oficjał poznański, i następujący akt urzędowy z onym staruszkiem wobec świadków spisać kazał[68].

„Roku Pańskiego sześćsetnego osiemdziesiątego szóstego (1686) w czwartek 19 miesiąca czerwca, w klasztorze lubińskim zakonu św. Benedykta, w górnym pokoju opackim, w obecności J.W. i najprzewielebniejszego ks. Hieronima Wierzbowskiego[69], z łaski Bożej i Stolicy Apostolskiej biskupa tesseńskiego, sufragana proboszcza i oficjała poznańskiego, kustosza warszawskiego, JKr. Mości sekretarza. Na wniosek przewielebnego O. Bernarda Sztuard[70], brata Jakuba Cichowicza[71], seniora w klasztorze lubińskim, za szczególnem przyzwoleniem przewielebnego O. Jana Piątkiewicza[72], przeora tegoż klasztoru, uczciwy Wojciech Marek, starzec w Lubiniu urodzony i przy kościele klasztornym lubińskim ustawicznie pozostający, mający lat, jak sam twierdzi, sto cztery (104), który powiada, że księga metryczna urodzenia jego zagubiona została przez wielebnego niegdyś Daniela z Dolska, z powodu zapłaty zatrzymana, i że ta księga we wsi Wieszczycinie ogniem zgorzała. To było pod ten czas, kiedy proboszcz Szymon Klejski w Rzymie bawił. Zdrowy na duchu i ciele, przytomny umysłem, o tym, co wie o mężu Bożym, któremu także przy ofierze mszy św. niekiedy służył, na wieczną rzeczy pamiątkę, przysięgą osobistą na św. wizerunek Boga ukrzyżowanego takie złożył swiadctwo[73]:

1° Po mszy świętej przyszedł jeden szlachcic z bratem swoim kaduk ustawicznie cierpiącym. Wiedząc o jego pobożności, prosił o benedykcyą. Ten tedy O. Bernard sługa Boży tym go assekurował przy mnie, mówiąc to do niego: „Nie frasujcie się, Pan Bóg was pocieszy”, i przeżegnał go, i po tym przeżegnaniu został wolnym od kaduka.

To też zeznaję, że po mszy świętej widziałem go nieraz pobożnie modlącego się i z oczu jego łzy płynące. Służyłem temu słudze Bożemu do Mszy świętej często, gdy mnie zawołano. Wiem też o tym, że był magistrem nowicjuszów, zdaje mi się, tylko dwa lata.

Po śmierci jego widziano tegoż to sługę Bożego klęczącego, gdy na Jutrznię bracia schodzić się mieli, i wielkie jasności w kościele widywane były. Na grobie jego zioła różne kładą, które przez Mszą świętą zostające różnym osobom w inny czas pomagają, o tym wiele ludzi niech mówią, i do Warszawy one biorą, bo wielkiej łaski doznają ci, którzy się do Pana Boga przez zasługi tego Sługi Bożego udają.

Co o lata jego, nie mogę wiedzieć, ale mógł mieć mało co nad lat trzydzieści[74]. Resztę przez wiek swój zeznał, a liczby nie mógł wyjaśnić, lecz ogólnie powiedział, że od wielu słyszał, iż wielkiej łaski doznali za przyczyną Męża Bożego O. Bernarda.

Działo się to w obecności świadków co do tego zeznania, co na przyszłą pamiątkę zapisane zostało w przytomności Przewielebnego Łukasza Roszczyńskiego, wikariusza lubińskiego, księdza świeckiego; ks. Andrzeja Maliniewicza kapelana JW. sufragana, Jacka Dokowskiego[75], profesa lubińskiego zakonu św. Benedykta; O. Jana Tytkiewicza[76], kapłana, profesa tegoż klasztoru. W obecności szlachetnych Władysława Przyłuskiego, Jana Janiszewskiego, Kazimierza Drwaleskiego, świadków do powyższej sprawy przywołanych, zaproszonych i użytych, i w obecności mojej Wojciecha Laktańskiego, protonotariusza apostolskiego, penitencjarza kościoła katedralnego poznańskiego, kustosza kolegiaty Najświętszej Maryi Panny in summo w Poznaniu, proboszcza św. Mikołaja, sekretarza prześwietnej kapituły”.

 

Rozdział X

Cuda i łaski doznane za przyczyną sługi Bożego Bernarda

od 1687 r. do 1699 r.

 

 

W roku 1687 dnia 9 kwietnia ksiądz Jan Olendzki, jezuita z Bydgoszczy posłał do grobu sługi Bożego Bernarda tabliczkę srebrną z napisem. W załączonym liście, po polsku pisanym do synowca swego Andrzeja Olendzkiego w Bielewie pod Lubiniem, następujący podaje powód tej ofiary:

„Podczas powietrza w Poznaniu panującego, w którem kilkunastu Ojców naszych umarło, postanowiłem był tabliczkę srebrną (wedle mego ubóstwa zakonnego) dać błogosławionemu Bernardowi, ex opposito dziadów naszych w Lubiniu, unajmilszych Ojców w klasztorze leżącemu. Obiecała to moje pragnienie wypełnić za mnie świętej pamięci rodzicielka WM., ale jakom się dowiedział, że z tego nic, ja postanowieniom moim dosyć czyniąc, posyłam tabliczkę srebrną z napisem memu Błogosławionemu, życząc, aby był in acta sanctorum wpisany. Łubom pisał kilka razy, w Krakowie mieszkając, o instrumenta życia, postępowania i świątobliwej śmierci, a nicem nie mógł był otrzymać. Już po czasie, bo tam to samegom Bollanda[77], prosił. Znać, że nie chciał Bóg mej przysługi Świętemu. Proszę powiesić to tam WM. u grobu Błogosławionego”.

Około roku 1692[78] przybyły do klasztoru lubińskiego dwie mieszczki z jakiegoś miasteczka z okolic Poznania, aby nawiedzić grób wielebnego O. Bernarda, i przed bratem zakrystianem tegoż klasztoru profesem wolno zeznały, że w niebezpiecznej chorobie już konające ujrzały wielebnego O. Bernarda, o którym nigdy nie słyszały, ani nawet braci tegoż zakonu nie znały, i że po tym widzeniu wyzdrowiały. Gdy widzenie to rozmaitym kapłanom i zakonnikom opowiadały, w jakim ubiorze go widziały, objaśnienie dostały, że to był zakonnik Benedyktyn z klasztoru lubińskiego, i nie kto inny, jak wierzyć należy, jeno wielebny O. Bernard. Ofiarowawszy się do niego, przybyły do kościoła klasztoru lubińskiego, a wyspowiadawszy się i przyjąwszy komunię świętą, modliły się przy grobie jego. To zeznał pod przysięgą brat zakrystian w dobrej wierze i na sumienie.

„Władysław Przyłuski, chorujący na nogi, wotum ofiarował i wyzdrowiał.

W roku 1698 na oczy i na zęby nadzwyczaj cierpiący, O. Leonard Kretuński[79], poślubiwszy się do wielebnego O. Bernarda i srebrną tabliczkę ofiarowawszy, zdrowie odzyskał i odtąd żadnego zgoła bólu w oczach i zębach nie czuje.

Wielebna Teresa Płaczkowska, zakonnica św. Klary w Śremie, ciężką na oczy chorobą dotknięta, gdy się do grobu wielebnego O. Bernarda ofiarowała, wnet zupełne odzyskała zdrowie.

Braciszek Jakob Cichowicz[80], cierpiący na cieczenie z oczu, skoro ślub uczynił, i srebrne oczy do grobu O. Bernarda ofiarował, od onej choroby zupełnie wolny został.

O. Celestyn Szymański[81], od paraliżu cudownie uzdrowiony.

Mateusz Daryczewski, krawiec ze wsi Lubinia, śmiertelnie chory i już prawie konający, skoro ofiarowany został przez O. Pawła Łukowskiego[82] do grobu wielebnego O. Bernarda, natychmiast uzdrowiony został.

O. Maciej, cierpiący malignę, gdy się ofiarował do grobu Błog. Bernarda, zaraz wyzdrowiał.

Lukińska, mieszczka z Ponieca, uzdrowiona.

Stara Kaczmarka z Cichowa bardzo chora, ofiarowana do wielenego O. Bernarda, uzdrowiona.

Hatulina ze Zbęchów ciężko chora, po mszy świętej przy grobie wielenego O. Bernarda za nią odprawionej, uzdrowiona.

Jędroś w tej samej sprawie ofiarował się i uzdrowiony.

Regina Pachołkowa, żona Wojciecha chałupnika z Lubinia, uzdrowiona.

Chryzostom syn Łucyi, chałupnicy siedemnastoletni zeznał osobiście, iż tak się czuł skrępowany bólem w nogach, że już żadnego nie mógł postawić kroku, skoro zaś ofiarował się do grobu wielenego O. Bernarda i msza św. za niegsię odprawiła przy ołtarzu św. Benedykta, i gdy z ziół z Jego grobu wziętych kąpiel mu zrobiono, natychmiast został uzdrowiony.

Anna Słończyńska, panna z Miejskiej Górki, 16 lat mająca, chora na raka, ofiarowana przez swego brata[83], zakonnika do grobu Błog. Bernarda, do pierwotnego wróciła zdrowia.

1699. „Wtym roku straszne klęski były. Ucisk bardzo wielki w naszej Polsce od żołnierzy, jako też w opactwie i opatrzeniu domowem. Bardzo wielkie wrzały niezgody pomiędzy królem świeżo w roku ubiegłym koronowanym a senatorami królestwa. Drogość wielka panowała w calem królestwie, albowiem korzec żyta, pospolicie ćwiartnią leszczyńską, sprzedawano po 14 złotych bieżącej monety; korzec pszenicy po 20 złotych, korzec jęczmienia po 12 zł., korzec grochu po 24 zł., owies po 10 zł., beczka piwa 10 zł., kosztowała. Klasztor lubiński żywił w tak wielkim niedostatku 29 zakonników, z których było księży 21, subdiakouów 4, reszta braciszkowie. Po parafiach pracowało 14 księży. Klasztor potrzebował wonczas wielkiej restauracji, ale z powodu tak ciężkich czasów i częstych opresji przez żołnierzy, nie mógł być całkowicie zrestaurowany. Niech to będzie pamiątką dla potomności, oby kiedyś szczęśliwszej”[84].

Szwedzi nakładali na kościoły i klasztory wielkie podatki i zabierali naczynia kościelne. Gonili się Moskale i Szwedzi po kraju polskim, palili i pustoszyli wsie i miasta, a ludność marła z głodu. Rolnictwo upadło, ponieważ ludzie pracujący wyjechawszy w pole do roboty, rzadko kiedy z bydłem wracali. Do tego jeszcze w roku 1707 wy buchnęło morowe powietrze.

Wtenczas także klasztor i kościół lubiński złupiony został ponownie przez Szwedów, którzy bibliotekę klasztorną zrabowali, a grób sługi Bożego Bernarda z ozdób obdarli. Wskutek czego zaginęły niezmiernej wagi świadectwa o czci i cudach sługi Bożego Bernarda.

 

Rozdział XI

Cuda Sługi Bożego Bernarda poświadczone przez magistrat grodziski

1708 r.

 

 

Dotąd wszystkie stany składały świadectwa o cudach i łaskach, doznanych za przyczyną wielebnego Sługi Bożego Bernarda, a władza duchowna po trzykroć wkraczała powagą swoją w tę sprawę, zawsze na jej korzyść, tak dalece, że już wszystkie przedwstępne czynności władzy duchownej do podniesienia ciała sługi Bożego Bernarda załatwione zostały. Brakowało tylko jeszcze urzędowego aktu władzy świeckiej na uzupełnienie wszystkich powyższych świadectw. Lecz i to nastąpiło z rozporządzenia Bożego. Albowiem te ważne dokumentay daje nam magistrat miasta Grodziska i magistrat królewskiego miasta Śremu[85], które niniejszem dosłownie przytaczamy.

W 1708 r. wybuchło w mieście Grodzisku w Wielkopolsce straszne morowe powietrze, z którego umarło przeszło 500 ludzi, a w następnym roku 1709 jeszcze straszniejsze. „Od tego roku aż do r. 1711 nie zapisywano zmarłych, ponieważ nie tylko mieszkańcy z żonami i dziećmi wymarli, ale nadto prawie wszyscy księża grodziscy”[86]. Powietrze zaczęło się w Polsce, jak się wyżej rzekło, w r. 1707 i pustoszyło kraj cały.

Wśród tej grozy ucieka się miasto Grodzisk do grobu wielebnego sługi Bożego Bernarda w Lubiniu, a magistrat wystawia następujące świadectwo, jako dowód, iż Bernard już w roku 1620 obronił cudownie to miasteczko od podobnej kary Bożej, więc i teraz nie opuści ufających w Jego przyczynę:

„Burmistrz i rajcy miasta Grodziska wszem wobec i każdemu z osobna, komu na tym zależy, którzy niniejszej sprawy wiadomość mieć mają, za poprzednim pilnym zaleceniem urzędów naszych, oznajmiamy i zaświadczamy, żeśmy słyszeli od naszych poprzedników, mężów wiarogodnych, wiekiem sędziwych, cnotą doznanych, katolików rzymskich, iż gdy w mieście naszym Grodzisku morowe powietrze grasowało roku Pańskiego 1620, widziana była osoba w obłokach niebieskich nad miastem Grodziskiem w jasności wielkiej, trzymająca w rękach swoich krzyż, w zakonnym ubiorze benedyktyńskim, jakiego używają zakonnicy św. Benedykta, oświecając przez instynkt Boży naszych mieszkańców grodziskich, aby całe miasto Grodzisk odwiedziło grób wielebnego O. Bernarda w klasztorze lubińskim św. Benedykta w Wielkopolsce, co też uczyniło, votum dało i za jego przyczyną powietrze ustało. I tegoż widzenia obraz malowany, jak to wyżej wyszczególniono, cała gmina grodziska klasztorowi lubińskiemu, z najwiekszym publicznym dziękczynieniem Bogu Wszechmogącemu, przy grobie wielebnego O. Bernarda złożyła, który to obraz w tymże klasztorze aż do dnia dzisiejszego pozostaje. Na dowód tego i oczywistsze świadectwo, pieczęć miasta naszego Grodziska w Wielkiej Polsce, przy własnoręcznym podpisie, została wyciśnięta.

Dany w Grodzisku we czwartek w wigilią św. Bartłomieja postoła, Roku Pańskiego 1708. Andrzej Gęzikiewicz, burmistrz grodziski i wiary rzymskokatolickiej mp. Paweł Rybczyński, podburmistrz i notariusz grodziski, katolik wiary rzymskiej mp.”[87].

 

Rozdział XII

Ks. Maciej Wielkański cudownie przez sługę Bożego Bernarda uzdrowiony

w 1717 r.

 

 

Roku 1719 dnia 8 lutego wielebny ksiądz Maciej Wielkański, proboszcz nietrzanowski, stawił się w kościele klasztoru lubińskiego, aby spełnić ślub i podziękować Bogu, że za przyczyną wielebnego Sługi Bożego Bernarda zdrowie odzyskał. W roku bowiem 1717 w same święta Wielkanocne ciężką nawiedzony został chorobą. Zrobił mu się ogromny wrzód w gardle, i z tej przyczyny już był bliski śmierci i na wpół żywy leżał; skoro z namowy Pana Wawrzyńca Kułakowicza, do grobu Błogosławionego Bernarda się ofiarował, niebawem w tej chwili do dawnego czerstwego powrócił zdrowia. Co tak sam, z przyczyny ślubu tutaj przybywszy, w towarzystwie wielebnego ks. Szymona Kaleckiego, plebana czeszewskiego, jako świadka wiarogodnego, zeznał, opowiedział i podpisał[88].

 

Rozdział XIII

Cuda sługi Bożego Bernarda, poświadczone przez magistrat królewskiego miasta Śremu w 1739 r. 

 

 

Nastają częste przerwy świadectw o łaskach i. cudach, świadczonych przez Boga za przyczyną Sługi Bożego Bernarda, z powodu ogólnego spustoszenia Królestwa Polskiego i klasztorów. Wielka liczba ludu wyginęła, pola krzakami zarosły, ubóstwo stało się powszechnem, a w końcu jakaś ogólna niemoc i odrętwienie cały naród opanowały: Sejm prawie żaden do skutku nie przyszedł i nauki upadły, a natomiast grube przesądy i zabobony głęboko w kraju korzenie zapuściły. Kiedy zaś znowu czasy spokojniejsze wróciły, szlachta rozpoczęła hulanki, swawolę i pijatyki, tak iż nawet to hańbiące powstało przysłowie: „Za króla Sasa, jedz, pij, i popuszczaj pasa”. Lud prosty uciskany, w gorzałce szukał ulgi i pociechy. Sasi rozpoili Polskę i w swawolę, rozpustę i bezrząd ją wepchnęli: i była na przypowieść wszystkim, narodom, że nierządem stoi. Stare cnoty polskie poszły w zapomnienie, a nawet w poniewierkę.

Nikły czyste ideały, wiara gasła, obyczaje od góry do dołu się psuły. Wyobrażenia o nieużyteczności zakonów coraz bardziej się szerzyły, a powód do tego dawały częstokroć same klasztory, w których dla braku odpowiednich przełożonych, jak to wyżej się wspomniało, karność zakonna ustawała, pobożność stygła i chęć do pracy naukowej tępiała. Poczęły wprawdzie klasztory myśleć o reformie, ale za późno, albowiem wyobrażenia swawolne francuskie zanadto wsiąkały do duchowieństwa i klasztorów. Najwybitniejsze postacie zarażone były tym duchem. Taki Stanisław Konarski, zakonnik pijar, przeważny mający wpływ na poprawę szkół, ogłasza książkę w duchu encyklopedystów[89] i całymi skrzyniami sprowadza potajemnie pisma ich do Polski. Słusznie przeto wyrzec można: ustał Święty: bo umniejszyły się - prawdy od synów ludzkich. (Ps XI. 1.)

Wśród tego ogólnego upadku klasztor lubiński stoi z godnością: stara się nieustraszenie o uwolnienie się od opatów komendataryjnych, popiera gorąco unią polsko-benedyktyńską, do której przystępuje stanowczo w r. 1740 i wydaje świętych zakonników[90]. Wśród tych usiłowań cierpi wiele od złych sąsiadów, którzy bezkarnie najeżdżają - dobra klasztorne, a gdy zakonnicy o krzywdę swoję łagodnie się upominają, posuwają się niecni oni ludzie do jawnego świętokradzkiego mężobójstwa na zakonnikach.

W tym opłakanym czasie magistrat śremski przysyła do Lubinia następujący akt urzędowy:

„Na zawdzięczenie Pana Boga naszego dobrodziejstwa, które nam za przyczyną Błogosławionych Sług swoich, z Miłosierdzia Swego ku stworzeniu, prawie co momentalnie zwykł świadczyć, kiedy nas w ciężkich zostających paroksyzmach, za wzniesioną do Majestatu swego Najświętszego Sług Swych przyczyną, do pierwszego nas przyprowadza zdrowia, my doznawszy nieskończonego miłosierdzia Pana Boga naszego, przy słabej nadziei zdrowia, zataić tego przed niebem i światem nie możemy, że będąc w ciężkich złożeni niemocach, żądając żywą wiarą pocieszenia od Pana Boga, przez przyczynę. Błogosławionego Bernarda, Reguły Ojca Św. Benedykta Syna, Profesa Lubińskiego, zupełne odnieśliśmy zdrowie.

Co wyznajemy sumieniami naszemi niżej wyrażeni, jako Roku Pańskiego 1737 dnia 13 marca panna Franciszka Siczyńska, wielkim złożona paroksyzmem, przez niedziel kilka leżąc, tak dalece, że już rodzice jej i wszyscy dobrzy przyjaciele, opłakali jej życie niebezpieczne, do którego nadzieja nie była podobna, która będąc opatrzona Świętemi Sakramentami, rzekła do chorej matka: „Już nas podobno odstąpisz, córo, ale miej ufność w Panu Bogu, a ofiaruj się do Błogosławionego Bernarda do klasztoru lubińskiego OO. Benedyktynów”. Chora westchnąwszy, rzekła: „dobrze Matusińku, jak mię Pan Bóg przyprowadzi do zdrowia, to nawiedzę to miejsce”, i w tem chora zasnęła. Dnia potem drugiego, trzeciego, czwartego znacznie się jej polepszyło, która, gdy przyszedłszy do zupełnego zdrowia, sama i z rodzicami swoimi, Grzegorzem i Zofią Siczyńskimi, grób tegoż Błogosławionego Bernarda nawiedzili. Roku tegoż przy licznej kompanii ludzi i wotum z niektórymi mieszczany śremskimi srebrne oddali.

„Roku tegoż 1737 dnia 13 maja zeznaje sławetna pani Zofia Siczyńska, mając księdza syna swojego imieniem Mikołaja, klasztoru Lubińskiego profesa, ten z drugim socyuszem zjechawszy na dzień św. Jej Patronki, do których rzekła: „Mili Ojcowie, mizernieście trafili, dobrze, jakoż Wam będę rada, kiedy mi dziś febra przypada, którą już od kilku niedziel miewam.” Której rzekł ksiądz jej syn: „pójdź Waszeć z nami Matusińku na Mszą świętą, a ja Waszeci ofiarować będę naszemu Błogosławionemu Bernardowi, a uznasz Waszeć, iż ustanie febra.” I tak uczynili. Cudowna łaska Boska, że ani tego dnia, ani potem żadnego od tejże febry przynagabania więcej nie miała, za co Bogu niechaj będzie cześć i chwała na wieki.

„Tegoż roku taż sławetna pani Zofia Siczyńska, będąc już prawie ubezpieczona, doskonała w ufności tegoż Błogosławionego Bernarda, czasu pewnego nawiedzając pannę Apolonią, a teraźniejszą Pospieszną, chorobą ciężką złożoną, i na głowę błądzącą, do której rzekła w niemocy będącej: „Ofiaruj się Waszeć do Błogosławionego Bernarda do Lubinia, jako ja też ofiarowała swoją Frąsię, a będziesz Waszeć tak zdrową jako i ona.” Bo której rzekła chora: „Ofiarujże mię Waszeć, a jak mię. Pan Bóg pocieszy, to i ja na to miejsce z Waszecią pójdę i grób jego nawiedzę.” Którą wkrótce jak choroba tak i boł głowy odstąpił. Wotum zaś swoje ta pomieniona panna na podziękowanie Panu Bogu, przez przyczynę tegoż Błogosławionego Męża, razem z drugimi w kompanii wypełniła.

„W roku 1734 dnia 17 Lutego sławetny pan Antoni Gierłowski, mieszczanin także Śremski, zeznał pod sumieniem swoim, iż mając syna Walentego imieniem, dwóch lat dochodzącego, gdy ciężko rozniemógłszy się, przez dni kilkanaście chorując tak, że ani piersi, ani posiłku żadnego przez dni dwa i nocy nie zażywał, i gdy już widząc go bliskiego z małżonką swoją śmierci, ponieważ już ani płaczu ani żadnego ruszenia z siebie nie pokazywał, którzy będąc żalem rodzicielskim zdjęci, mając ufność wielką w Panu Bogu i przyczynie błogosławionego Bernarda, słysząc o Jego cudach, którzy poklęknąwszy i z rodzonym swej małżonki Wojciechem czyniąc intencją, że jeżeliby go Pan Bóg przyprowadził do zdrowia, obiecując go do lat siedmiu po benedyktyńsku nosić i grób tegoż Błogosławionego w klasztorze lubińskim przy oddaniu ślubów swych nawiedzić, co wykonali z drugimi w roku 1737. Po skończonej modlitwie swej znagła dziecię głosom silnym zapiekało, jakoby żadnej choroby w sobie nie czuło, pijąc i piersi zażywając, tak dalece, że w czasie krótkim do pierwszego przyszło zdrowia. Za co najprzód Bogu za grzesznych wysłuchanie, a potem też temu Błogosławionemu za przyczynę, nieśmiertelna chwała na wieki wieków niechaj będzie. Amen.

„Zeznała panna Barbara Wielińska, iż chorując w roku 1735 podobną chorobą łożna nazwaną[91], zbytniem teraz cieszeniem, ta widząc się być niebezpieczną w zdrowiu, którą nawiedzając wielu życzyli jej tego, aby się w takiej niemocy ofiarowała do grobu błogosławionego Bernarda klasztoru lubińskiego; która będąc ufnością zdjęta rzekła: „Jako mię Pan Bóg prędko pocieszy, to zaraz to miejsce jego nawiedzę.” I tak przyszedłszy do zdrowia, ślub swój wypełniła w kompanii z drugimi.

My urząd Radziecki Śremski, na afektacją wyżej specyfikowanych osób proszących nas o to, abyśmy ich wydane, pod obowiązkiem sumienia, świadectwa pieczęcią urzędu naszego i rękami naszymi stwierdzili, których zadosyć czyniąc ich affektacji, przy przyciśnieniu pieczęci, rękami naszemi stwierdziliśmy. Działo się w Śremie Roku Pańskiego 1739 dnia 26 miesiąca Maja”[92].

Józef Konikiewicz

Burmistrz Al. J. Kr. Maci Śremu mp.

Grzegorz Siczyński, Wójt miasta J. Kr. Mści Śremu mp.

Antoni Gierłowski

Wiceburmistrz.

Wojciech Szulczewski

subdelegat urzędu wójtowskiego mp. .

 

Casimirus Bogacki pro tunc notarius, juratus utriusque Officii Civitatis S. R. Majestatis Sremensis mp.

 

Rozdział XIV 

Cuda Sługi Bernarda od roku 1739 do r. 1772.

 

Roku P. 1739 sławetny Jan Bukoscyk, obywatel gostyński z Reginą małżonką swoją, oddali doznanej cudownie pociechy w utrapieniu swoim przez B. Bernarda niżej opisanym świadectwem aryngą własnymi rękami podpisaną. Tej zaś arengi taki jest słowo w słowo styl albo forma:

„My niżej na podpisie wyrażeni zeznajemy tym skryptem naszym, gotowi będąc i przysięgą potwierdzić, jakośmy osobliwej protekcji doznali Błogosławionego Bernarda (którego ciało nienaruszone w kościele lubińskiego konwentu spoczywa i wielu cudami słynie) osobliwie, że dziecię nasze na imię Bernard syneczek w niemowlęcym wieku ciężko zapadłszy, nie zażywał piersi macierzyńskich przez dni cztery i nocy ustawicznie płacząc, z ciężkim żalem naszym skonania jegoż. czekaliśmy. Którego synaczka ledwo co ofiarowaliśmy Błogosławionemu Bernardowi i jego protekcji, oraz i drogę odprawić do grobu jego obiecawszy, zaraz zdrowe być poczęło, i jakoby żadnej boleści nie czując, uspokoiło się. Na co dla lepszej wiary i wagi pod sumieniem zeznajemy i własnymi podpisujemy się rękami. W Lubiniu 1739 Jan Bukoscyk, Regina małżonka[93].

R. 1740 wielebny O. Onufry Lemański, rodem z miasta Buku, wstąpił do klasztornu w Lubiniu, ale bardzo się lękał, żeby go nie wydalono jako niepożytecznego, bo się ciężko zająkał, a stąd trudną miał wymowę. Przeto w gorących a częstych modlitwach polecał się przyczynie wielebnego Sługi Bożego Bernarda z Wąbrzeźna. A chociaż od onej trudności nie był wolny aż do śmierci, to jednak to sobie wyprosił, że ilekroć wystąpił publicznie z kazaniem, nawet niespodzianie bez przygotowania, tak gładko i wymownie głosił Słowo Boże, jak gdyby nigdy żadnej zgoła, nie miał wady w języku. Po złożeniu ślubów 24 czerwca 1741 znakomitym stał się opowiadaczem słowa Bożego, i zawsze oświadczał, że tę wymowę zawdzięcza przyczynie wielebnego sługi Bożego Bernarda. W r. 1770 był spowiednikiem Panien Benedyktynek w Wilnie, gdzie śmierć sobie przyspieszył. Albowiem bardzo często nawiedzając po więzieniach wonczas przez Moskali trzymanych konfederatów barskich, i pomoc miłosierną,, nie tylko co do potrzeb życia im nosząc, ale nadto bardzo wielu umierającym z pociechą duchowną na pomoc spiesząc, dla brudu miejsca, sam śmiertelnie się zaraził i nić życia dłuższego przerwał r. 1772[94].

 

Rozdział XV.

Otworzenie grobu Sługi Bożego Bernarda i postawienie na nim nowego pomnika, w miejsce pierwotnego, w r. 1794. 

 

 

Gdy pierwotny pomnik z drzewa, wystawiony na grobie Sługi Bożego Bernarda ze ślubu ks. biskupa Jana Gnińskiego, uległ w przeciągu 169 lat zniszczeniu; wtedy za staraniem ks. opata Kieszkowskiego, który pamiątki klasztorne przed grożącą zagładą ratował, został wykonany w Wrocławiu nowy dotąd istniejący grobowiec na podobieństwo dawniejszego, tylko znacznie wyższy, z szeroką mensą, którą stoi obrócony do muru kościoła. Kształtu takowego pomnik mógłby służyć za ołtarz w razie podniesienia ciała Sługi Bożego Bernarda, o którego beatyfikacji szczerze myślano, i już na ten cel składano w klasztorze fundusz, który przy kasacji wynosił dwa tysiące talarów, a które przez rząd pruski w roku 1836 wraz z innymi kapitałami zabrane zostały[95]. Na grobowiec wielebnego sługi Bożego Bernarda z Wąbrzeźna w kościele klasztornym dziś parafialnym; w Lubiniu stronie grobowca ku ścianie kościoła obróconej, przymocowano przodek pierwotnego pomnika, jako antependium z drzewa, na którem umieszczone są trzy obrazy, malowane na płótnie, pół metra wysokie i takoż szerokie, zachowane dobrze; natomiast listewki, okalające te obrazy, tak są skruszałe, że za silniejszem dotknięciem w proch się rozsypują. Pierwszy z tych obrazów przedstawia obłóczyny Bernarda: Ołtarz z dwoma zapalonymi świecami, na stopniach ołtarza klęczy Bernard z pochyloną głową, przed nim stojący przeor wkłada na niego szkaplerz benedyktyński.

Na środkowym obrazie wymalowany wielki bukiet kwiatów, przeważnie róż i lilii, jako znak niewinności chrzestnej, którą Bernard nienaruszoną aż do zgonu zachował. Na trzecim obrazie wymalowane miasto Poznań z dawniejszym kościołem parafialnym św. Marii Magdaleny o wyniosłej wieży; rzeka Warta z wielkim mostem, blisko rzeki Bernard, jako student, w czerwonej długiej sukience z czarnym pasem, za nim dwóch jego współuczniów, przed nim nisko pochylona dziewczynka w czarnym ubraniu, sięgająca po dzbanek, który Bernard błogosławi. Wizerunek ten przedstawia cud, jaki wedle tradycyi uczynił Bernard, gdy chodził do szkół w Poznaniu. Razu jednego, idąc z towarzyszami swoimi do szkoły czy do kościoła, spotkał za miastem dziewczynkę sierotę, która niosąc w dzbanku mleko, w ocenie Bernarda padła przez nieostrożność, rozlała mleko i stłukła dzbanek. Rzewnym jej płaczem do głębi poruszony Bernard, złożył skorupy i przeżegnał, które natychmiast w całe naczynie się spoiły; potem nabraną w ten dzbanek wodę mocą Boską w mleko przemienił. Tradycja ta utrzymuje się dotąd żywo pomiędzy wiernymi. Obrazy powyższe publicznie w kościele klasztornym na grobie wielebnego Sługi Bernarda od roku 1626 wystawione pozostawały.

Przy ustawianiu dzisiejszego grobowca w r. 1794 była wyznaczona osobna komisja duchowna, która grób Bernarda otworzyła i znalazła całe nieskażone zwłoki jego. Kosztowny dywan w czerwono-białe kratki, pokrywający od samego początku trumnę, zbutwiał; pozostał tylko skrawek na 15 centymetrów szeroki, a jeden metr długi, który po zamurowaniu grobu pod pomnikiem zostawiono. W miejsce jego okryto napowrót trumnę nowym bogatym dywanem. Grób zawarto mocnem sklepieniem z cegieł i wapna, zostawiwszy na wierzchu 10 centymetrów głęboko oznaczoną w czworobok wielkość grobu, aby miejsce jego widoczne było na pierwszy rzut oka. Ta wklęsłość wskazuje, że trumna średniej musi być wielkości, a więc, że i Bernard miernego był wzrostu. Na pomniku wyryty rok 1794. O tej arcyważnej czynności nie powiodło się dotąd znałeść żadnego dowodu urzędowego, który z pewnością musi się znajdować w aktach konsystorskich lub w kancelarii arcybiskupiej w Poznaniu, lub wreszcie całkiem zaginął. To, co się tu pisze, poświadcza sam pomnik i osoby sędziwe, które od naocznych świadków te szczegóły słyszały. Żyje jeszcze w Lubiniu między innymi Julianna Bartoszkiewicz, niewiasta 72 letnia, kupcowa, której ojciec, Filip Duchalski płóciennik w Lubiniu, był obecny przy ustawianiu dzisiejszego pomnika, od którego ona te szczegóły słyszała, a które się z prawdą bynajmniej nie mijają[96]. Było mniemanie między wiernymi w owym czasie, że następne pokolenie oglądać będzie wielkie rzeczy i świadkiem będzie tak świetnego nabożeństwa, jakiego jeszcze dotąd nie widziało, gdy ciało Sługi Bożego podniesione zostanie. Oby ta nadzieja jak najprędzej spełnić się mogła!

 

Rozdział XVI

U grobu Sługi Bożego Bernarda wierni dotąd skutecznej doznają opieki. 

 

 

Wprawdzie wskutek zniszczenia klasztoru,wśród tylu gwałtownych przejść narodu naszego, i pamięć o wielkich łaskach za przyczyną Bernarda doznanych, zacierać się poczęła i nabożeństwo stygnąć; atoli w duszach pobożnych zachowuje się jeszcze żywo wspomnienie o czci, jakie do niego miało zgasłe już pokolenie. Sędziwe i pobożne osoby powtarzają sobie napominania rodziców swoich, aby się z gorącą wiarą i mocną ufnością uciekały do Jego przyczyny; powtarzają, że rodzice ich w każdej ciężkiej przygodzie szukali pociechy u Jego grobu, a gdy które dziecko zachorowało, natychmiast ofiarowali je do niego. Przynoszone w ofierze świece i lampy lub zapalone stawiano na grobie. Duchowni i świeccy inaczej nie nazywali Bernarda jak błogosławionym i cudownym, a lud do dziś dnia nazywa go przebłogosławionym. Do tej chwili ofiarują jeszcze świece i lampki do Jego grobu, i modlą się tamże, aczkolwiek nie tak gęsto i często jak za czasów OO. benedyktynów. Rzadko słyszeć można o cudach tamże doznanych, bo się nikt o nie nie pyta, a osoby, które ich doznają, jakoby się lękały rozgłaszać takowe. Ale sprawy Boskie objawiać i wyznawać poczciwa rzecz jest[97], przeto ku większej chwale Boga w Słudze Jego Bernardzie zapisuje się tu, co zeznaje publicznie dotąd od lat 41 żyjąca w Lubiniu uczciwa niewiasta Antonina Kowalska, córka byłego leśniczego w dobrach klasztornych. Dziaduś jej był krawcem klasztornym i mieszkał w czwartej celi od celi, w której umarł Sługa Boży Bernard. Po śmierci ojca wziął ją dziaduś pospołu z matką do siebie do klasztoru. Wtedy to, mając około 14 lat, w r. 1849 wracała razu jednego z brzemiążkiem suchego drzewa z boru do domu; wtem nagle zesztywniała jej lewa ręka aż po łokieć i trzy ostatnie palce u tej ręki, tak iż przez kilka tygodni wcale nią władać nie mogła. Jednej nocy przyszło jej na sen, aby odmówiła do błogosławionego Bernarda pięć Ojcze Nasz i pięć Zdrowaś. Gdy, po przebudzeniu się, te pacierze odmówiła, uczuła w ręce i w palcach jakby dmuchnięcie lekkiego wietrzyka, nagle do zdrowia wróciła i odtąd żadnego już zgoła bólu w tej ręce nie uczuła.

Słyszeć się dają tu i owdzie przedziwne sprawy, za przyczyną tego Sługi Bożego za dni naszych dokonane, atoli nie jest znaleziony, któryby się wrócił, a dał Boga chwałę[98] jedno ta wyżej wspomniana uboga niewiasta. Ta jest różnica między nami a ojcami naszymi, że im dalej wstecz od nas, tym żywsza była wiara i gorętsze nabożeństwo.

 

Rozdział XVII

O nieprzerwanej od początku aż dotąd czci Sługi Bożego Bernarda 

 

 

Zaraz od szczęśliwej śmierci tego Sługi Bożego, rozmaitym sposobem wyrządzali mu ludzie cześć, jaką świętym zwykle oddają: mianując go Świętym i Błogosławionym, nie tylko prości, ale i uczeni pisarze, biskupi, kapłani i panowie; jako i teraz nikt Go inaczej nie nazywa, tylko Błogosławionym.

W klasztorze lubińskim najświątobliwszymi zakonnikami w ostatnich dwóch wiekach byli ci, którzy usiłowali iść tropami Jego i naśladować Go w życiu i postępowaniu. Zapisywano to pilnie i uważano jako dowód doskonałości zakonnej, im Go wierniej który zakonnik naśladował. I tak O. Bernard Kopciowski z Wąbrzeźna, profes lubiński od r. 1632 aż do dnia dzisiajszego uważany jest za naśladowcę cnót i świątobliwości współziomka swojego Wielebnego O. Bernarda, z tegoż samego miasteczka pochodzącego[99], który też podobnie przez kilka lat sprawował obowiązki magistra nowicjuszów i professora, a biskup poznański Wojciech Tholibowski bardzo go wysoko dla jego cnotliwego żywota cenił. Umarł r. 1666, przeżywszy w zakonie 34 lata.

Drugi O. Jacek Molewski z Wrześni, profes od r. 1741, zmarły r. 1751, zaledwo 10 lat w zakonie przeżywszy: był magistrem nowicjuszów i mężem bardzo świątobliwym: albowiem umartwienia, skromności i milczenia miłośnikiem był jak najsurowszym. Jak bowiem, (są to słowa i opowiadania świadków z nim pospołu niegdyś żyjących) i samą nawet fizjonomią prawie cały zbliżał się do malowanego wizerunku Wielebnego Sługi Bożego Bernarda z Wąbrzeźna, tak równie i naśladowania cnót Jego żywe dawał dowody i zgonem także zbliżył się do swego pierwowzoru, albowiem dobrze na śmierć przygotowany, w przytomności braciszka, który jeszcze żyje, lekko zasypiając, zasnął snem wiecznego pokoju[100].

I wielu innych świątobliwych Benedyktynów tego klasztoru, jak n. p. O.O. Jacek Zimowicz, Grzegorz Petkowski, o których była mowa wyżej, O. Placyd Średzki, Chryzostom Czerniewski, (1773), O. Florian Balicki, który w r. 1745 grób Bernarda otworzył, zwłoki Jego oglądał i wizerunek Jego na blasze miedzianej wyryć kazał[101]. I wielu innych, którzy w wykazie zmarłych nazwani są tym wyszczególniającym mianem mężów bardzo świątobliwych czcicielami byli wielkimi i naśladowcami wiernymi błogosławionego współbrata swojego Bernarda, którego świętość żywota woniała w klasztorze lubińskim i do naśladowania ciągnęła. To też klasztor lubiński, wśród najcięższych prób, nie tylko pozostał nieskalany żadnem zgorszeniem, ale owszem, od chwili zgonu sługi B. Bernarda, tym obficiej zaczął rodzić świątobliwych ludzi.

Do czci Sługi Bożego Bernarda należą obrazy malowane, ryte na blasze lub odciskane na papierze, z podpisem: Błogosławiony lub Wielebny Sługa Boży Bernard i wyliczeniem cudów: jak n.p. rycina wydana w roku 1751 u Bartłomieja Strachowskiego w Wrocławiu, która jest kopią obrazu w kościele lubińskim dotąd zachowanego. W kościele dawniejszym parafialnym lubińskim znajdował się ogromny obraz na płótnie, od bocznego wejścia aż do ambony sięgający, na którym wymalowana była procesja mieszkańców grodziskich, niosących do Lubinia obraz wielebnego Sługi Bożego Bernarda, na podziękowanie za cudowny ratunek w czasie morowego powietrza r. 1620 za Jego przyczyną doznany. Wyobrażone było na nim wojsko i wielka gromada ludzi różnego wieku i stanu, nad nimi w jasności niebieskiej w obłokach Sługa Boży Bernard, odbierający Aniołowi krwawy miecz gniewu Bożego. Obraz ten zniknął bez śladu przy zaborze klasztoru i kościoła parafialnego w Lubiniu. A celę, w której umarł wielebnego O. Bernard, w wielkirn zawsze miano poszanowaniu: znajdowała się w części wschodniej klasztoru, pospolicie „miasteczkiem” nazywanej, gdzie się mieścił nowicjat, i była czwartą z kolei od zakrystii. W tej celi na ścianie od zachodu, blado-różowo malowanej, wyobrażone było białe łóżko, na nim konający Bernard z twarzą, podobną do twarzy na obrazie do dziś istniejącym, odbierający z rąk przeora krucyfiks. Z ust umierającego wschodziła para, a w niej maleńka osóbka przedstawiająca duszę ku Niebu ulatującą; w głowach stał Aniół, a w nogach czart. W roku 1846 i 1847 rozebrano tę część klasztoru, jako też przeorat i opactwo, a cela ona, uświęcona tajemnicami życia Bernarda i błogosławionym jego zgonem, zniknęła niepowrotnie; i pozostały tylko na dzisiejszym podwórzu proboszczowskim znaki fundamentów, których nie ruszono, a na których można by zbudować kaplicę w miejscu, z którego Sługa Boży do niebieskiej przeniósł się ojczyzny.

Grób jego miano zawsze, jak to wyżej widzieliśmy, w wielkiej czci i poszanowaniu, i uwaźano go za tak chwalebne i święte miejsce, że zaglądanie do niego z ciekawości poczytywano zawsze za wielkie zuchwalstwo i ciężką zniewagę. Do dziś dnia utrzymuje się pomiędzy wiernymi podanie o księdzu, którego Bóg nagłą ukarał śmiercią za to, że się poważył samowolnie z ciekawości zaglądać do onego grobu, który aż do wyroku Kościoła Świętego zamurowany ma pozostać.

Do tego Grobu odbywały się uroczyste pobożne pielgrzymki z różnych stron, (o których dotąd utrzymuje się pamięć), mianowicie, gdy jaka klęska lub trwoga nawiedziła miasto, gminęokolicę lub kraj cały.

Prócz tych nadzwyczajnych procesji publicznych do Lubinia, były jeszcze regularne doroczne pielgrzymki ślubowane, jak np. gminy-miasta Grodziska. Pielgrzymka ta była poślubiona na podziękowanie za cud od Sługi Bożego Bernarda w r. 1620 doznany. Pielgrzymki powyższe ustawać poczęły za Prus Południowych i za Księstwa Warszawskiego, kiedy duch religijny pod wpływem niedowiarków bardzo osłabł. Ostatecznie zaś ustały całkiem po r. 1815, gdy rząd pruski na nowo stanowczo znosić zaczął klasztory. Wtedy z zasady przeszkadzano i zakazywano pielgrzymki, aby wierni odwykli od klasztorów, a z czasem i od obyczajów katolickich.

Dla tych powodów, żyjący dziś starzy ludzie już tych pielgrzymek nie widzieli, tylko o nich od ojców swoich słyszeli, którzy je odbywali.

Składano dobrowolne ofiary klasztorowi lubińskiemu na dowód wdzięczności za doznane łaski za przyczyną Bernarda. Niektóre z tych ofiar dawane były nieprzerwanie, aczkolwiek dobrowolnie, a składały je niekiedy, bractwa, cechy, całe gminy, na okazanie wdzięczności za doznane pociechy. Musiały to być wielkie łaski i wielkie pociechy, skoro wierni, którzy ich doznali, do stałej zobowiązali się daniny. Jedną z takich ofiar było regularne dawanie co rok klasztorowi w Lubiniu beczki piwa i świecy przez mieszkańców Grodziska. O początku tej dobrowolnej ofiary tak pisze Edward hr. Raczyński[102].

„Śledzeniem grobowców zajęty, z uszanowaniem spoglądałem na pomnik Bernarda, zakonnika tego klasztoru, który między Błogosławionymi jest policzony, i którego grobowiec blisko drzwi kościelnych stoi. Zachował lud tutejszy pamiątkę jego cnót duchownych i litość dla nieszczęśliwych.

Dnia jednego, tak mnie upewniano, Błogosławiony Bernard udał się do Grodziska i spostrzegł tamtejszych mieszkańców mocno strapionych z powodu, że studnia, z której oni wodę do miejskiego browaru czerpali, wyschła była zupełnie; browar ten zaś jedynem był źródłem dochodu miasta i szpitala. Użalił się nad nieszczęśliwymi zakonnik i głęboko do Boga westchnąwszy, pobłogosławił studnię; aliści jakby spod artezyjskiego świdra trysnęło źródło natychmiast. Biorą się niebawem do roboty piwowary, lecz jakież ich było zdumienie, gdy skosztowawszy zrobionego piwa, znaleźli smak jego lepszym nierównie, jak był kiedykolwiek. Nie będziemy zaręczać prawdziwości tego podania, tyle przecież jest pewna, że piwo grodziskie w całej okolicy od kilku wieków słynie, i że przed kilkudziesięciu laty, jeszcze mieszkańcy Grodziska co rok w procesji do Lubinia chodzili, i tam na grobie Błogosławionego Bernarda klasztorowi beczkę piwa w darze składali. 

Od niedawnego czasu usamowolnili się mieszkańcy od składania ofiary, o którój księgi hipoteczne wzmianki nie czyniły. Oszczędność takowa niewczesną nam się zdaje, wszelkie bowiem wspomnienia, odnoszące się do chlubnej naszej przeszłości, stanowią majątek moralny narodu, którego w mniemaniu naszem pilnie przestrzegać należy.”

Nie z tego powodu ustała ta ofiara, tylko dla tego, że klasztor i zakonnicy w Lubiniu zniknęli. Przed 34 laty, a więc w r. 1846 czy 1847[103], jeszcze ona dochodziła z Grodziska, i nie tylko raz do roku, ale kilkakrotnie na rok posełano do klasztoru w Lubiniu beczkami piwo, acz w nierównej za każdym razem ilości, czasem mniej, czasem więcej. To się działo, dopóki był w Grodzisku jeden tylko główny browar na rynku przy studni, przez Bernarda pobłogosławionej, której nieprzebrane źródło dostarczało obficie wybornej wody, nie tylko do warzenia piwa, ale dla całego miasta. Ustała zaś ta ofiara, gdy pobudowano nowe browary, a przy nich porobiono studnie osobne, i zaprzestano czerpać wodę ze studni pobłogosławionej[104]. Istniało w Grodzisku od niepamiętnych czasów pierwszorzędne bractwo piwowarów, do którego przystępującym dziedzice Grodziska dawali pewne przywileje dyplomem na pergaminie[105]. Otóż to bractwo piwowarów dawało powyższą ofiarę w piwie klasztorowi w Lubiniu w imieniu całego miasta, zamawiało Msze święte w kościele klasztornym i składało świece na grobie wielebnego Sługi Bożego Bernarda. Gdy późnej to bractwo piwowarów ustało, dawał powyższą ofiarę główny piwowar[106], dzierżący studnią pobłogosławioną, dopóki ostatni benedyktyn był w Lubiniu; po wygaśnięciu tamże Benedyktynów ustała i ta ofiara na zawsze[107]. Z tego co się dotąd powiedziało, pokazuje się dowodnie, że podanie o pobłogosławieniu studni w Grodzisku przez Wielebnego Sługę Bożego Bernarda ma grunt prawdziwy[108].

Po zburzeniu klasztoru w Lubiniu głęboka zapanowała cisza przy Grobie Sługi Bożego Bernarda, którą przerwał na chwilę ś. p. O. Karol Antoniewicz, Jezuita, przedrukowaniem w r. 1850 w Piekarach niem. dzieła O. Jaroszewicza: ,,Matka Świętych Polska,” w którem podany krótki żywot Bernarda; potem ś. p. ks. prałat Jan Koźmian, ogłoszonym w „Przeglądzie Poznańskim” w r. 1855 tłumaczeniem króciuchnego a treściwego żywota Bernarda, spisanego przez O. Andrzeja z Wąbrzeźna, wykonanem przez ś.p. ks. Aleksego Prusinowskiego, proboszcza grodziskiego, który ten sam przekład w osobnej wydał odbitce w Grodzisku r. 1856 pod tytułem: „Żywot Świątobliwego Bernarda z Wąbrzeźna na Kolędę w Grodzisku r. 1856 7 kartek in 16°.” Znaczną ilość tych odbitek posiał ś.p. ks. dziekanowi Neumanowi, proboszczowi w Wąbrzeźnie, który trzeciego marca r. 1856 w następujący odpisał sposób: „Przesłane książeczki o życiu świątobliwego Bernarda odebrałem, i te podług dyspozycyi tutejszym parafianom, częścią w mieście, częścią po wsiach, porozdawałem. Z tych każdy ofiarowaną sobie książeczkę przyjmował z niemałą pociechą i serdecznem podziękowaniem. Ażeby i inni z parafii powzięli wiadomość o tym Świętym Mężu, zaraz w Niedzielę, po rozdaniu rzeczonych książeczek, ludowi na nabożeństwo zgromadzonemu żywot świątobliwego Bernarda z ambony sam głośno i wyraźnie przeczytałem, i ile potrzeba, objaśniłem. Przytem upominałem zgromadzonych, aby o tym świątobliwym Bernardzie nigdy nie zapominali, aby Go w życiu i obyczajach naśladować usiłowali, i Boga gorąco prosić nie przestali, żeby Beatyfikacya Jego, tak mocno upragniona, w niedługim czasie nastąpiła, a tak żebyśmy wszyscy, a kiedy już nie my, to nasi potomkowie nowym Świętym, a Świętym tutaj urodzonym, pocieszyć się mogli.”

Ś.p. ks. Jan Koźmian i ks. Aleksy Prusinowski zaczęli się krzątać około zebrania dokumentów o życiu i cudach Sługi Bożego Bernarda, chcąc sprawę Beatyfikacyi Jego poruszyć w Rzymie, i udało im się po ostatnich Benedyktynach uratować bardzo drogocenne dowody autentyczne, które do ostatniej litery zużytkowane, i na odpowiednich miejscach szczegółowo podane są w niniejszej pracy, przyczynić się mającej do rozpędzenia tego mroku, jaki padł około Grobu Sługi Bożego Bernarda z Wąbrzeźna, i do odwalenia kamienia zaniedbania, który cięższy od kamienia grobowego, przygniótł pamięć Jego. Co aby się stać mogło, potrzeba koniecznie, aby Grób tego Sługi Bożego co najrychlej otworzony został, i najwyższą a nieomylną powagą Świętej Stolicy Apostolskiej rozeznane i pochwalone były wszystkie w tej książce objęte dzieje życia i cudów, bez czego cała ta praca niniejsza bezskuteczna jest i większej wiary niegodna, jak tylko takiej, jaka się człowiekowi dzieje piszącemu przynależy.

Przeto bezwzględnie poddaję się wyrokowi Ojca Świętego Urbana VIII z piątego czerwca 1631 r., oświadczając, iż naprzód pochwalam to, co najwyższa powaga Kościoła Świętego pochwali, a co zgani, i ja podobnie zganić i wymazać i odrzucić obiecuję; i tę krótką pamiątkę Świętobliwości W. Sługi Bożego Bernarda z Wąbrzeźna na cześć i na chwalę samemu Bogu poświęcam i oddaję, który chce w sługach Swoich mieć rozmnożenie chwały Imienia Swojego. Amen.

 

Krótka wiadomość o klasztorze OO. benedyktynów w Lubiniu

 

 

W środku diecezyi poznańskiej, blisko granicy szląskiej, w dekanacie, a dawniej w archidiakonacie śremskim, w południowo-wschodniej stronie powiatu kościańskiego, pół mili od miasteczka Krzywinia, na dość wyniosłym pagórku, panuje nad całą okolicą okazały kościół pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny, w stylu gotyckim w krzyż budowany, z piękną smukłą wieżą, wraz z przyczepioną doń od zachodu cząstką starożytnego niegdyś opactwa OO. benedyktynów. Wzgórze to od strony południowej otoczone jeziorem, od północy łąkami, dalej wioskami i miasteczkami: u stóp jego od południa osiadła wioska Lubiń, starsza od kościoła, od której klasztor wziął swoje miano. Na stoku południowo-zachodim tegoż pagórka, naprzeciwko klasztoru, wznosi się dawny kościół parafialny św. Leonarda, fundowany przez opatów lubińskich, a od kasacyi klasztoru, zamieniony na zbór protestancki. Kościół zaś poklasztorny jest dziś kościołem parafialnym parafii lubińskiej około 5000 dusz liczącej.

Około roku 1113 Michał hrabia (comes) na Górze Skarbek, kasztelan krzywiński[109], sprowadził benedyktynów z Kluniaku we Francyi, podówczas z pobożności i nauk sławnego opactwa: klasztor i kościół na wzgórzu z drzewa dla nich zbudował, wieś Lubiń i kilka małych osad z lasami i polami pustemi im nadał. W 30 lat potem Piotr Dunin ze Skrzynna wystawił kościół z łupanego kamienia, o czem dolne części kościoła i wieży dotąd poświadczają. Następnie książęta wielkopolscy, a później królowie polscy, opatrzyli ten klasztor znacznemi dochodami. Władysław Odonicz, książę wielkopolski i pomorski, na prośbę opata Andrzeja i całego klasztoru, oświecony w sercu miłością Bożą, uwalnia w roku 1181, dobra klasztorne od wszelkich ówczesnych ciężarów krajowych i odnawia przywileje i swobody przodków i ojca swojego, aby po wszystkie czasy, dopóki klasztor istnieć będzie, zakonnicy modlili się za dusze przodków i ojca jego i za zbawienie jego i potomków, i jednę mszę św. żałobną, a drugą za grzechy, co tydzień regularnie odprawiali. początek przypisu: W Poznaniu 1242 w przytomności biskupa poznańskiego Bogufała, wojewody Bogumiła i sędziego nadwornego Domarada[110].

Bolesław Pobożny, książę wielkopolski, mąż Bł. Jolenty, na prośbę opata Jakuba, 22 Lutego 1258 r. w Poznaniu, potwierdza przywilej Władysława, księcia wielkopolskiego z r. 1181, jak również posiadłości wszelkich dóbr tegoż klasztoru[111], a Przemysław II książę wielkopolski, za czasów Marcina opata, w r. 1294 przyznał i potwierdził przywilej Przemysława I.

Miasta i wsie temi przywilejami objęte są: Sam Lubiń ze wszystkiemi przyległościami w około, Kuszkowo, Moscieszyce (Mościeszki) z calem jeziorem i z drugiem Bieżyń, Głuchowo, Warta, Łuszkowo, Kuszewo, Zdunowo, Rewecz, Wieszkowo, Czernino,  Lubowo, Cichowo, Popino, Kozłowiec, Kossowo, Pozebsko, Swięcichowa, Stężyca, Słup, Krzywiń, Dobrochowo, Stempowo, Miechyniewo, Pęczyuo, Machcino, Nachłod, Drzenczewo, Slawkowo, Radlewo, Stankowo, Chocice, Górka, Gerłachowo, Szczodrochowo, Irka. Krerowo, Ossowo, Trzeszczekowo (Trzecianowo?), Wyrzeka, Lusno, Smolice, Malpino, Grodowo, Jarmo, Siemowo, Ptaszkowo, Opatowo, Radomicko, Woniesiec, Gniewowo, Sulewo, Starygród, w Kaliszu miejsce i karczma wraz z cłem od wielkiego mostu, Pudkowo, Motolewo, Dlużyno, Marcyszewo, Kosino, Trzebina, Dalewo. Do tych przystąpiły później: Sieszar, Zielazno, Swięciec, Targowisko.

Niemniej chojnymi byli od swych poprzedników królowie polscy: Kazimierz Wielki, Władysław III, Zygmunt I, Władysław IV.

Następujące majątki, częścią przez szczodrobliwość dobrodziejów prywatnych jako darowizna, częścią przez opatów na drodze kupna, nabył klasztor lubiński: Bojanowo, Wąsowo, Pożegowo, Zbęchy, Garby, Zielnice (do połowy) Wławie, Łagowo, Starkowiec, Mączlino, (połowa), Wierzbanczyce, Bieżyń, Rakowiec, Ostrowieczno, Miechorzyno, Charbelino, Proczewo, Piekszyno, Nowydwór i wieś bezimienna pod Przementem.

Taki majątek posiadał klasztor lubiński w pierwszych zaraz czasach istnienia swojego; w późniejszych zaś wiekach tak zmalała liczba tych posiadłości, które już to przez pożary, już to starością zniszczone, a częścią w rozmaity niegodziwy sposób rozgrabione zostały, że już w XVII wieku nawet 30 z tych wiosek przy klasztorze sie nie utrzymało.

Krom wyżej wyszczególnionych dóbr, należał jeszcze do opactwa lubińskiego dom czyli prepozytura Benedyktynów w Jeżewie, miasteczku w województwie Rawskiem, z przyległościami: Góra, Mikulino, Jasienino i Krosnowa. Dobra te wraz z domem i kościołem św. Andrzeja w Jeżewie, Marcinowi opatowi i klasztorowi lubińskiemu nadane przez książąt mazowieckich Konrada i Ziemowita, a przez Bolesława księcia mazowieckiego w r. 1278 zatwierdzone, jak równie 1334 przez księcia mazowieckiego Ziemowita potwierdzone, opatowi i klasztorowi lubińskiemu przeznaczone zostały. Do Jeżewa należały: Chojnaty, ale że były od Jeżewa za daleko i na krzywdy ze strony szlachty okolicznej zewsząd wystawione, przeto odłączono je od Jeżewa i na uposażenie kościoła miejscowego przeznaczono. Proboszczem był zawsze benedyktyn. Roku 1801 rząd pruski zabrał majątek, a wyznaczył tylko 216 talarów z kasy rządowej i dziesięcinę z kilku wiosek zostawił.

Probostwo Starogostyńskie zarządzane równie przez benedyktynów, jak i probostwo w Kiszewie w dekanacie Obornickim. Proboszczów powyższych mianował opat i klasztor, od których bezpośrednio we wszystkiem zależni byli.

Prócz tego należały do klasztoru z prawem patronatu: parafia lubińska, założona przez benedyktynów i przez nich z małemi przerwami rządzona, Wonieść, Krzywiń, Dalewo, Górka Duchowna, Siemowo, Swięciochowa, któremi, z małemi przestankami, zarządzali zawsze Benedyktyni starsi i zasłużeni klasztorowi.

Jak z jednej strony pobożność i hojność przodków bogaciła ten klasztor, tak z drugiej niszczyły go częste najazdy i rozmaite nieszczęśliwe przygody. Nie było wojny, w którejby nie był ucierpiał, tymbardziej, że osiadły niejako na pograniczu Szląska, na otwartem polu, daleko od wielkich grodów obronnych, łatwo ulegał najazdom podczas wojny, a w czasie pokoju napaściom od złych a chciwych sąsiadów.

Straszną poniósł klęskę w r. 1382, gdy Henryk, książę na Głogowie z bratem swoim wtargnął do Polski: klasztor bowiem został złupiony, a dobra ogniem zniszczone. Podobnemu zniszczeniu uległ w r. 1479 w czasie napadu Szlązaków pod dowództwem Jana, księcia Żagańskiego; i wtedy zrabowano klasztor, a wsie jego popalono, w skutek czego przez długie lata wcale nie był zamieszkany przez zakonników. W 1627 r.[112], w czasie trzydziestoletniej wojny przez oddział Baudiza napadnięty, i z wszelkich bogactw, sprzętów kościelnych i zabytków drogocennych złupiony został. Niemniejszą stratę poniósł od Szwedów w 1655 r., poczem przez pięć lat był opuszczony przez zakonników[113]. Szwedzi zamordowali okrutnie 23 kwietnia 1656 r. w Lubiniu O. Chryzostoma Stankowskiego, profesa i ekonoma klasztoru; a 29 lipca tegoż roku O. Cypryana ze Środy, po srogiem pastwieniu się nad nimi koniec przypisu; Podczas siedmioletniej wojny, ponownie splądrowany przez bezbożnych Szwedów; cierpiał wiele utrapienia w czasie konfederacji barskiej; przy upadku Polski, za Prus południowych i w czasie wojen francuskich. Atoli wszystkie te najazdy, rabunki i spustoszenia nie zniszczyły jeszcze życia klasztoru. Dopiero od ostatniego podziału Polski, klasztor lubiński ugodzony został w samo serce, i źródło życia jego zatamowane zostało.

Dnia 10 Stycznia 1795 za Prus Południowych zakazał rząd pruski przyjmować do nowicjatu krajowców bez pozwolenia rządowego, a obcych wcale nie, śluby pozwolił krajowcom dopiero po skończonym 24 roku życia składać.

W 1797 r. zabrał tenże rząd dobra opactwa i klasztorne i naznaczył kompetencję rocznie klasztorowi 2609 talarów, opatowi klasztornemu 574 tal. 15 śgr. 3 fen., a opatowi komendataryjnemu 2000 tal. W dwa lata później, piątego stycznia 1799 r. zakazał klasztorowi, pod karą zatrzymania powyższych dochodów[114], wchodzić w jakiekolwiek bądź stosunki z nuncjuszem apostolskim w Petersburgu rezydującym, i pogroził nawet zerwaniem wszelkich stosunków z Rzymem, gdyby śmiano postąpić wbrew powyższemu zakazowi. Rezydent pruski mieszkał wówczas we Florencji.

Nareszcie 15 czerwca 1816 r., zabronił rząd pruski i krajowcom składać śluby w klasztorze lubińskim, i żadnych już zgoła nie przyjmować nowicjuszów. Klasztor, zamieszkany już i tak przez kilku tylko zakonników, wskazany był na wymarcie. Wymarli też zakonnicy, z wyjątkiem trzech najmłodszych księży: Pawła Szulczewskiego, Ludwika Kukawskiego i Władysława Wojciechowskiego. Ostatni opat, Beda Ostaszewski umarł w 1834 r.

W 29-go listopada 1835 r. komisja rządowa weszła do klasztoru, aby zabrać bibliotekę klasztorną i archiwum, które w największym było nieładzie, ponieważ klasztor otworem stał dla wszystkich i przełożonych nie było, albowiem rząd położył nań rękę. „W archiwum znajduję się na kilku połamanych stołach, a po największej części na ziemi, tak wielka ilość dokumentów, pergaminów i.t.d., iż szczegółowe ich uporządkowanie przynajmniej 5 do 6 dni czasu wymaga” pisze komisarz rządowy[115].

Dnia 19 listopada 1836 r. rząd zabrał klasztorowi w gotówce 39,221 talarów 8 śrebrników i 5 fenygów. Między tymi pieniędzmi było dwa tysiące talarów, zaoszczędzonych na kanonizację wielebnego Sługi Bożego Bernarda[116].

I tak pozostawiono archiwum aż do 1837 r. Przy tej pierwszej rewizyi rozdzielono książki niektóre pomiędzy obydwa gimnazya, a niepotrzebne dokumenta oddano księdzu Kukawskiemu do użytku dobrowolnego[117]. Archiwum przewieziono do Poznania i złożono w gmachu rejencyjnym na poddaszu, które przed niewielu dopiero laty uporządkowane zostało w 28 pakach[118]. Wiele bardzo ważnych rzeczy poginęlo, może już niepowrotnie, z wielką krzywdą dla prawdy historycznej kościoła i narodu naszego. Książki nie były numerowane. W starym katalogu było zapisanych 2,938 tomów, niezapisanych znaleziono 2415 tomów. Część sprzedano na makulaturę! Znaleziono i malą drukarnią. Najstarsze manuskrypta i książki, których Szwedzi nie zagrabili, zostały zabrane z biblioteki i z archiwum za księstwa Warszawskiego[119]. „Ponieważ Benedyktyni należeli do uczonych mnichów, a klasztor ten już w XI wieku istniał[120], przeto musiał mieć niejedne ważne manuskrypta. Biblioteka powstała z zakupna. Szwedzi zrabowali ją na początku XVIII wieku, naginęło dużo dzieł i manuskryptów za Prus południowych, przy pierwszej kasacyi klasztorów, w czasie rekwizycyi księstwa Warszawskiego, a nareszcie przy inwentaryzacyi[121]. W 1838 r. najlepsze dzieła odesłano w siedmiu pakach, ważących 12 centnarów 24 1/2 funta, wraz z dwoma katalogami, do biblioteki król. uniwersyteckiej w Berlinie. l0go Grudnia tegoż roku pokwitowała biblioteka z odebranych książek. Szafy od książek, starożytnej roboty, sprzedano na publicznej aukcji. Kiedy już wszystko zniknęło, wtedy drugiego czerwca 1840 r. (nr. 67/6) odezwał się Konsystorz jeneralny Arcybiskupi poznański, (bo ksiądz Arcybiskup Dunin więziony był na on czas w Kołobrzegu), o książki i szafy; i jakby na urągowisko, dostało się do seminarium duchownego w Poznaniu kilka starych niekompletnych dzieł z podpisem: „Liber Monasterii Lubinensis.” Aparaty i sprzęty kościelne porozbierano do różnych kościołów tak, że zaledwie mszą św., można było odprawić w onym tak bogatym niegdyś kościele benedyktyńskim. Ostatni trzej Benedyktyni poszli na parafie: ks. Paweł Szulczewski, ostatni przeor, na proboszcza do Siemowa ks. Władysław Wojciechowski do starego Gostynia, a ks. Ludwik Kukawski, podprzeorzy, dostał komendę w Lubiniu. Nareszcie starożytny kościół parafialny św. Leonarda, fundowany przez Benedyktynów, tuż po ich osiedleniu się w Lubiniu, oddany został protestantom. Klasztor, który sześć wieków przetrwał i tyle nawałnic strasznych wytrzymał, został w roku 1846 i 1847 prochem w gruzy rozbity i uprzątnięty; pozostawiono tylko kilka cel od strony zachodniei na mieszkanie dla miejscowego ks. proboszcza. Fundamenta od całego gmachu, do dziś nietknięte w ziemi na podwórzu proboszczowskiem się znaczą, tak, iżby można zdjąć łatwo z nich cały plan klasztoru zniszczonego. W ten sposób zniknęła kolebka oświaty, matka wielu Świętych, z którego tyle dobrego rozchodziło się na Polskę przez sześć wieków; do którego królowie i książęta polscy zjeżdżali, i jako członkowie do Bractwa się wpisywali[122]; w którym Sługa Boży Bernard jaśniał świętością żywota i cudami słynął.

Świat niedowiarek i niewdzięczny z pogardą urąga się z mnichów, nie pomny wspaniałych i wielkich ich dzieł. Burzy ich duchowe osady, którym niezliczone zawdzięcza dobrodziejstwa, skarży się na ich nieuctwo i różniactwo, a przecież żywi się owocami ich pracy.

 

§ 2

 

Zarząd klasztoru benedyktyńskiego w Lubiniu sprawowali Opaci, którzy na trzy lata wolnie przez zakonników obierani byli; wielu atoli z nich aż do zgonu godność opacką piastowało, i z chwałą a pożytkiem wielkim, braciom swoim przewodniczyło. Opatów klasztornych, tj. obranych przez zakonników, i którzy sami byli zakonnikami profesami, liczy klasztor lubiński od chwili założenia 52. Opat lubiński pierwsze po biskupie poznańskim zajmował miejsce w diecezji poznańskiej pomiędzy prałatami; miał swoją osobną stalę w katedrze poznańskiej pomiędzy kanonikami, na którą uroczyście był wprowadzany; nosił mitrę i pastorał i dawał święcenia mniejsze; sądy z prawem miecza należały do niego w obrębie posiadłości klasztornych. Używał takiej samej pieczęci, jak klasztor, na której wyrażona była Matka Boska na tronie, w lewej berło, a w prawej ręce Dzieciątko Jezus piastująca.

Pierwsi opaci lubińscy w liczbie 10 pocho­dzili z Francji, szereg ich rozpoczyna Piotr I. Wszyscy z Kluniaku wychodzili, a Kluniak słynął w on czas ze świętości, i osady jego, do których Lubiń należy, kwitnęły bogomyślnością.

Do celniejszych opatów lubińskich należą:

Opat Marcin, polubiony od Przemysława II, księcia wielkopolskiego; umiał się wypłacić Bo­lesławowi, księciu mazowieckiemu za hojność jego poprzedników, książąt mazowieckich Konrada i Ziemowita, którzy klasztorowi miasto Jeżów w województwie rawskiem, z kościołem tamże i ze wsiami Góra, Jesino, Mikulino, i Krosnowa na­dali. Ale i książe mazowiecki Bolesław nagradzając temuż opatowi usługi wielkie, w czasie najazdu Henryka księcia głogowskiego w zdarzeniu pod Krzywiniem, sobie oddane, „iż nas i naszych (wyznaje w przywileju) wielebny mąż i wierny ostrzegając, od największego szwanku i niebezpieczeństwa śmierci zachował”, wiecznymi czasy hojność swych poprzedników uroczyście zatwierdził[123].

Opat Stefan, (od r. 1444-1460), gorliwy o pomnożenie chwały Bożej, nie szczędził nakładów na kościół i klasztor. Przednią część kościoła, czyli chór zakonników, zakrystię, a nad zakrystią kaplicę św. Stanisława zbudował[124].

Następca jego, opat Albert III (1460-1468), wystawione przez swego poprzednika presbyterium aż do kraty żelaznej przybudował i postarał się, iż kościół klasztorny uroczyście poświęcony został przez ks. Mikołaja, biskupa Mołdawy, sufragana poznańskiego w r. 1462. Pierwszy to opat, którego potwierdził król Kazimierz Jagiellończyk w r. 1460[125].

Opat ten dał za siebie i za zgromadzenie swoje rękojmię, że odtąd każdy nowo obrany opat królowi Kazimierzowi i następcom, jako patronom, ma być przedstawiony, a o czasie oboru uwiadamiać króla winni zakonnicy. To zobowiązanie się, brali póżniej królowie polscy za pozór do obsadzania samowolnie opactw, co też w rzeczy samej nastąpiło, przy mianowaniu opatów komendataryjnych, z nieobrachowaną szkodą klasztoru i karności zakonnej.

Opat Mikołaj na Wylezinie Wyleziński (pierwszy raz od roku 1522 do 1528, drugi raz od r. 1530-1535, pobożny i o przywrócenie karności zakonnej troskliwy, wiele praw zbawienuych dla klasztoru postanowił. Mury kościoła klasztornego niskie nadmurować i cały kościół nową dachówką pokryć kazał. Kościół św. Ducha w Krzywiniu z palonej cegły od fundamentów zbudował i przyległy temuż kościołowi szpital znacznie około r. 1535 uposażył.

Opat Paweł Chojnacki (od r. 1541-1570) uczonych lubownik, usilnie się starał o wykształcenie młodzieży zakonnej w naukach wyzwolonych, dla której, jako i dla młodzieży szlacheckiej, w klasztorze lubińskim się uczącej i kosztem tegoż klasztoru utrzymywanej, sprowadził z Akademii Krakowskiej i utrzymywał professora Andrzeja Aviopontana, sztuk wyzwolonych magistra. W Poznaniu wystawił kamienicę ku wygodzie braci zakonnej[126]. Kościół parafialny w Lubiniu nowym przybudowaniem z palonej cegły podwyższył, ponieważ ten do połowy się był spalił, kiedy cała wieś zgorzała; dla tego też dzisiejszy zbór protestancki od dołu ma strukturę pierwotną z XIII wieku, a od połowy górą to nowsze przybudowanie.

Za rządów tegóż opata w roku 1563 Stanisław Hozjusz, kardynał, biskup warmiński w powrocie z Soboru Trydenckiego, na którym w imieniu papieża Piusa IV prezydował, jadąc do swego biskupstwa przez Śląsk i Wielkopolskę, wstąpił do klasztoru lubińskiego. „Przyjął go uroczyście i wspaniale opat pospołu z zakonnikami, ciesząc się niezmiernie tak znakomitemu gościowi, jakiego dotąd klasztor lubiński nie oglądał”[127]. W r. 1565 panowało w Lubiniu i w okolicy morowe powietrze, które wiele ludzi sprzątnęło. Za dni tegoż opata opustoszały był klasztor lubiński, ponieważ powołanie do zakonu ustało, z powodu niedowiarstwa i herezji za Zygmunta Augusta szerzonego, tak iż w r. 1550 tylko siedmiu liczył zakonników, którzy ani sukni ani tonsury powołaniu swemu odpowiedniej nie nosili, ubrani jak świeccy księża, ślubami uroczystymi związani, atoli przy ich składaniu używali następującej klauzuli wyjątkowej: „O ile słabość moja pozwala.” Lecz klauzulę tę, jako furtkę do rozwolnienia karności zakonnej, uprzątnął opat Chojnacki. Opat ten ma w kościele klasztornym lubińskim skromny nagrobek w murze z ciosanego kamienia z roku 1554, wyobrażający kapłana leżącego w ornacie i infule z napisem:

Paulus Chojnaczki Abbas Lubinensis vivens pro se posuit. Anno Domini Millesimo quingentesimo quinquagesimo quarto

Opat Stanisław Imbier Kiszewski (od roku 1588-1604) ostatni po mieczu starodawnego domu Nałęczów potomek, a wnuk ze siostry sławnej pamięci marszałka w. k. Andrzeja Opalińskiego. Rzadkiej pobożności i cnót, feniks opatów lubińskich, jak go nazywa kronika klasztoru, dźwignął z upadku i opustoszenia, w jakim był popadł klasztur lubiński za Zygmunta Augusta. Albowiem jak na Tyńcu opat Mikołaj Mielecki[128], a na górze świętokrzyskiej opat Michał Maliszewski[129], dźwignęli z upadku te klasztory i regułę św. Benedykta w nich przywrócili; tak podobnie Stanisław Kiszewski tchnął nowego ducha w Lubiniu; przeto słusznie nazwany być może drugim fundatorem tegoż klasztoru. Po wielu trudnościach złożył śluby zakonne i przez klasztor za koadjutora i następcę po opacie Andrzeju Chrzczonowskim[130] obrany, a przez Rzym potwierdzony 1588 roku; przywrócił upadłą karność zakonną. W r. 1589 złożył kapitułę jeneralną, na której postanowił, aby taż kapituła co trzy lata regularnie się odbywała, aby zakonnicy wyłącznie brewiarza rzym­skiego używali i Msze ś. według obrządku rzymskiego odprawiali, i śluby zakonne ściśle zachowywali. Zaprowadził klauzurę, zakonnikom głowy golić i suknię zakonną nosić przykazał. Wspólność życia co do stołu i odzienia przywrócił, i na ten cel szafarza i szatnego postanowił; poodbierał zakonnikom pieniądze, które wbrew regule pozbierali, i kazał z nich ulać dwa śrebrne krzyże i relikwiarze znacznej wielkości i wagi do kościoła klasztornego, i czystem złotem obwieść. Do nowicjatu przyjmował jedynie dobre świadectwo z ubiegłego życia mających i z nauką odpowiednią, i wedle reguły doświadczał ich i ćwiczył, Wiele innych zgubnych narowów i zwyczajów wytępiwszy, obrzędy zakonne zaprowadził, w których przestrzeganiu i zachowywaniu sam braciom przodował, już to przykładem świątobliwego żywota, już to słowem, publicznie napominając w naukach co piątek miewanych, a potajemnie w Sakramencie Pokuty św. początek przypisu Reguła nakazywała zakonnikom spowiadać się przed opatem. Ks. Kiszewski sam co tydzień zwiedzał cele zakonników. koniec przypisu; Zaprowadził w klasztorze ćwiczenia duchowne, które sam ułożył i odbywał, i na pergaminie ku pożytkowi braci spisać kazał. Kościół zaopatrzył w kielichy, lichtarze i rozmaite sprzęty srebrne i drogie aparaty, chór obiciem i malowidłami ozdobił, bibliotekę bardzo wielu sławnemi dziełami autorów XVI wieku wzbogacił. Starał się gorliwie, aby nauka kwitnęła w klasztorze, i w tym celu kazał jednych uczyć w domu przez profesora, którego z akademii krakowskiej umyślnie sprowadził, a drugich zakonników młodych po siedmiu, a niekiedy po dziesięciu naraz własnym kosztem utrzymywał w Poznaniu w szkołach OO. Jezuitów i w seminarium ducbownem, i osobnem prawem zobowiązał klasztor, aby to samo na przyszłość czynił, acz w mniejszej liczbie. Miasteczko Święciechowę z kacerstwa luterskiego oczyścił, do czego użył głównie OO. Jezuitów i ks. Jakóba Haszempulcha[131], którego ze seminarium wileńskiego na proboszcza sprowadził. Nareszcie użył powagi swojej opackiej z całą surowością: oznaczył bowiem heretykom czas, w którym się mieli odprzysiądz błędów i na łono Kościoła Świętego wrócić, pod zagrożeniem niezwłocznego wygnania, skoroby tego nie uczynili. Gdy od rozkazu wydanego nie odstępował, niektórzy uporni wynieśli się na Śląsk, a reszta mieszkańców wróciła do prawdziwej wiary. A potem niczego nie zaniedbał, cokolwiek tylko posłużyć mogło do gruntownego wykorzenienia niedowiarstwa, przez co następcom swoim miasteczko to całe katolickie zostawił. W kościele parafialnym święciechowskim fundował codzienne odmawianie godzinek, dochody proboszcza z własnych funduszów pomnożył i zobowiązał do utrzymywania stale dwóch wikariuszów Polaka i Niemca. Swoim kosztem żywił przy kościele lubińskim gromadę muzykantów i śpiewaków i wiele łożył na instrumenta i księgi muzyczne; w klasztorze założył szkołę muzyki i śpiewu, a na dyrektora sprowadził z Włoch Francuza Piotra Lamberta, słynnego naówczas mu­zyka, ale niespokojnego umysłu, który po śmierci Kiszewskiego, zabrawszy księgi i instrumenta muzyczne, uciekł z kilku uczniami do Moskwy do cara Dymitra, gdzie wśród rokoszu pospołu z nim zginął.

Kiszewski nieugiętym i surowym był obrońcą praw i dóbr klasztoru, zagrożonych lub przywłaszczonych, lub nawet nieprawnie sprzedanych. Wszystko wedle sprawiedliwości wyprocesował i klasztorowi napowrót przywrócił. Przeto za rządów jego nie śmieli łakomi sąsiedzi tykać własności klasztoru, i granic dóbr kościelnych naruszać.

Krom tych domowych spraw, opat Kiszewski występuje publicznie na polu politycznem. Najprzód zwiedził w celu naukowym Rzym, zkąd wróciwszy, popłynął do króla szwedzkiego jako sekretarz posła Andrzeja Opalińskiego proboszcza płockiego. Za powrotem ze Szwecji zwołał kapitułę generalną w r. 1596, na której postanowił niektóre prawa reformy klasztoru nader pożyteczne. Darował klasztorowi na utrzymanie zakonników dziedziczną swoją wieś Kiszewo wraz z przyległościami Kiszewkiem i Górką[132], a klasztor wziął na siebie zarząd kościoła parafialnego w Kiszewie. W Dalewie wystawił nowy murowany kościół, w Lubiniu pobudował z palonej cegły bramę opacką z pokojami na górze; fundował szpital na dziesięciu ubogich, z dochodów opackich zapewnił dla nich pewną ilość chleba i piwa i następców swoich do tej daniny zobowiązał, resztki ze stołu klasztornego codziennie posełać nakazał do tegoż śpitala. Dla kolegium Jezuitów w Po­znaniu zapisał na wieczne czasy cztery tysiące złotych polskich na dziedzicznych swoich dobrach Kiszewie, i wielu ubogich studentów w szkołach poznańskich doznawało szlachetnej opieki i pomocy jego. Żył w poufałości z uczonymi i pobożnymi ludźmi, a mianowicie z OO. Jezuitami, których rady i pomocy zasięgał w reformowaniu klasztoru i przy nawracaniu odszczepieńców. Czynnym był i z pożądanym skutkiem we wszystkich kierunkach, to też nic dziwnego, że pod rządami takiego męża klasztor lubiński dźwignął się z upadkuzasłynął jako szkoła doskonałości zakonnej i otoczył się urokiem, acz niestety na krótki tylko czas. W tych świętych przedsięwzięciach i pracach w ostatnich trzech latach jak największy i prawie wyłączny miał udział wielebny sługa Boży Bernard: dusza bowiem opata spoiła się z duszą Jego i miłował go jako najmilszego syna i przyszłość klasztoru w ręce jego oddał, sam będąc cierpiącym. Wynagrodził Bóg prace i trudy jego darowaniem klasztorowi tego świętego kapłana. Atoli nader krótko cieszył się tym klejnotem, ponieważ, po czteroletniem zaledwo pożyciu wspólnem, zabrał go Bóg do siebie. Śmierć Bernarda złamała i przygnębiła schorzałego opata, który też sam w rok po zejściu jego przeniósł się do szczęśliwszej wieczności dnia 14 sierpnia 1604 r., w wigilię Wniebowzięcia Matki Boskiej, której wielkim był czcicielem. Przeleżał cały rok ciężką złożony niemocą, a przez trzy lata cierpiał na nogi i łamanie w stawach. Żył lat 48, z których 16 spędził na zarządzaniu klasztorem lubińskim. Umarł ubogim, nie zostawiwszy po sobie, tylko dwa szelążki t.j. jeden grosz polski. Dzierżawcy dóbr opackich wystawili mu pomnik, który dotąd istnieje, dawniej wśród cmentarza, dziś w murze ogradzającym kościół. Pomnik ten, który tu wiernie jest oddany, wyobraża Kiszewskiego w stroju opackim, w postaci stojącej, w ornacie z infułą i pastorałem, wyrobiony płaskorzeźbą na białym kamieniu 6 stóp wysokim a 3 szerokim, z na­stępującym napisem, który się coraz bardziej za­ciera z powodu, że wystawiony jest na bezpośre­dnie działanie powietrza:

 

Stanisławowi Kiszewskiemu, opatowi lubińskiemu na wdzięczną położyli pamiątkę szlachetni panowie Marcin Żórawski i Wa­lenty Sczucki. Ta mała trumna mieści zwłoki wielkiego Kiszewskiego. Lecz cnota daleko i szeroko słynie. Bezpieczny i nie umiejący omylać życia spoczynek zrównał go z innymi, których dobre sławią uczynki. Nadzieją był tego klasztoru i prawdziwym opiekunem. Teraz z …… umarły i łzy[133]. Dusza siedzi przed Bogiem strojna zasługami trudów. Tutaj, przechodniu, niechaj będą przykłady życia twego. Żył lat 48. Umarł roku zba­wienia 1604[134].

W rocznicę jego śmierci klasztor, z wdzięczności ku „najlepszemu ojcu swojemu”, przez 20 lat bez przerwy odprawiał za niego żałobne uroczyste nabożeństwo. Po jego i Bernarda zgonie upadła świetność klasztoru lubińskiego. Nastali bowiem opaci komendataryjni, którym najczęściej tylko o dochody, a nie o dobro klasztoru chodziło, i już nigdy nie podniósł się do onej wielkości, w jakiej zajaśniał za Bernarda i Kiszewskiego.

Aż do r. 1737, czyli faktycznie do r. 1763, dostawali opactwo lubińskie od królów polskich ciż opaci komendataryjni. Byli to pospolicie biskupi, kanonicy, sekretarze królewscy, posłowie itp. nie koniecznie kapłani, bo i klerycy minórzyści takimi opatami zostawali. To rozdawanie opactw w komendę upozorowane było ubóstwem biskupstwa, zasługami jakiego dworzanina królewskiego, itp. Wewnętrzne zaś życie kla­sztoru zostawało teraz wyłącznie w ręku przeorów, którzy częstokroć pod wpływem tychże opatów obierani byli. Stąd tak łatwy upadek karności klasztornej. Atoli cudem prawie nazwać można, że klasztor lubiński nigdy nie wpadł w bezkarność i rozprzężenie. Przypisać to należy osobliwie przyczynie sługi Bożego Bernarda, którego Bóg dał klasztorowi za stróża i orędownika i za żywy wzór doskonałości zakonnej. Przeto w tych najgorszych czasach widzimy w Lubiniu świątobliwych i światłych zakonników, a miano­wicie przeorów. Równie wychodzili z Lubinia w onych czasach uczeni profesorowie na Górę Świętokrzyską i do Tyńca, mistrzowie nowicyuszów i odnowiciele życia zakonnego do Mogilna i Płocka, a opaci na Litwę, do nowo fundowanych klasztorów.

Jakie to były rządy tych opatów komendataryjnych, z małemi wyjątkami, dowiadujemy się z memoriału, który w roku 1687. 26 września O. Jan Piątkiewicz przeor klasztoru lubińskiego, podał nuncjuszowi apostolskiemu w Polsce kardynałowi Opitio. W piątym punkcie tego memoryału czytamy następujące zażalenia: „Co się tyczy Przewieleb. Opatów komendataryjnych, to oni niezmiernie nadużywają juryzdykcji swojej tak względem klasztoru, jak względem za­konników w rzeczach doczesnych i duchownych. W domu Bożym samowolnie dysponują, rozkazują, klasztor i zakonników nieustannym dokuczaniem niepokoją, żołdactwo szeregowe na uciśnienie zakonników nasełają, najczęściej nie dbają o chwałę Bożą, wyrodni od miłości ojcowskiej, przeciwko i w samem gronie zakonników rozruchy i kłótnie wszczynają, częstokroć niezdolnych do rządzenia klasztorem stanowią przeorów, jak i innych urzędników klasztornych, zdolnych zaś i do zachowania karności zakonnej ochotnych z własnego ich klasztoru wyganiają i do innych odsełają. Probostwa z prawa patronatu, bez pozwolenia klasztoru, ci przewielebni opaci komendataryjni oddają osobom nieudolnym i niszczącym beneficia w rzeczonem opactwie, z pogwałceniem prawa klasztoru. Wiele innych krzywd, wyrządzonych klasztorowi i zakonnikom przez przewielebnych opatów komendataryjnych, jużeśmy w.poprzedniem piśmie Eminencyi Waszej pokornie przedłożyli, etc.”

Takie postępowanie stawało się przyczyną wielkiego zgorszenia dla ogółu wiernych, którzy nie odróżniając tych opatów tytularnych od prawdziwych opatów klasztornych, pierwszych świa­towe postępki kładli na karb klasztorów i zakon­ników, i tracili dla nich winne poszanowanie, obwiniając ich niesłusznie o chciwość i zbytki.

Prócz tego komenda lubińska stawała się przyczyną intryg, kłótni i procesów pomiędzy samymi ubiegającymi się o nią. Stolica Świeta opierała się temu uroszczeniu królów polskich i każdemu takiemu kandydatowi na opactwo wielkie robiła trudności, lecz wreszcie, aby dla uporu królów gorsze nie działy się rzeczy, zezwalała, pod warunkiem, aby opat we wszystkiom stosował się do reguły zakonnej. Opierali się temu murem zakonnicy, jako pogwałceniu reguły zakonnej, której opat ma być duszą, tłumaczem i przewodnikiem klasztoru. Aby zatem upozorować tę sprawę, zakonnicy, odebrawszy od komendarza zobowiązanie się zachowania reguły klasztornej, wybierali[135] pro forma opata przez króla mianowanego. Zaczął się ten zwyczaj za Zygmunta Augusta w r. 1550, na dobre zapanował od r. 1604 za Zygmunta III, a zakwitnął za Jana III, który pospolicie swoimi krewnymi obsadzał opactwa. Opaci takowi przyjęli położone sobie przez Rzym i klasztor warunki, ale ich nie spełniali! Mięszali się do wewnętrznego życia zakonnego, a nawet reformy na swój sposób zaprowadzali, albo siedząc za granicą lub na Litwie, o sprawy klasztorne wcale nie dbali. A tymczasem klasztor upadał, budynki opactwa szły w ruinę, sprawy sądowe i procesa były lekceważone, dobra klasztorne, przez sąsiadów zewsząd rozrywane, codzień się zmniejszały; w opackich dobrach przez dzierzawców i żołnierzy lud gnębiony i srogo uciskany. Pod despotyzmem tych ojczymów stękali zakonnicy, słusznie uważając ich za klęskę dla klasztoru. Przeto pod r. 1604 O. Bartłomiej z Krzywinia, kronikarz klasztoru lubińskiego, opłakuje przerwany przez śmierć Kiszewskiego porządek prawych opatów klasztornych i wzdycha za prawdziwym i własnym ojcem klasztoru, któryby na nowo zawiązał przerwany szereg opatów, wołając: „Zapiszcie te słowa, naznaczcie tajemnice, Bracia i Przewielebni Ojcowie, którzy głównie tę cześć (2gą o opatach komen.) starożytności klasztoru Waszego Lubińskiego czytać będziecie”.

Pierwszym takim opatem komendataryjnym w Lubiniu był od r. 1604 Jakub Lempicki, kanonik krakowski, rejent gnieźnieński, sekretarz królewski, którego Zygmunt III klasztorowi gwałtem narzucił, nie dając zakonnikom czasu do prezentowania i do wyboru. Lempicki nic dobrego nie zdziaławszy, umarł roku 1608. Po nim był Eustachy Wołłowicz (1608-1630), proboszcz trocki, referendarz W. X. L., a potem biskup wileński. Śmierć jego innemu dworzaninowi otworzyła drzwi do opactwa: był nim Maciej Tytlewski (1630-1640), o którym wzmianka wyżej na str. 73. Po nim Stanisław Mąkowski (1640-1658). Z powodu jego nieobecności, był administratorem, a później koadjutorem Stefan Piasecki, bliski krewny króla Jana III (1658-1679). Wielkie miał zatargi i procesa o tę komendę z O. Stefanem Lipskim, proboszczem jeżewskim, który się gwałtem cisnął na opactwo lubińskie, do którego zresztą jako zakonnik profes miał prawo, popierany przez swego wuja ks. prymasa Macieja Lubińskiego; przeciwnie zaś biskup poznański Szołdrski popierał Piaseckiego, którego kapituła klasztorna, pod wpływem Mąkowskiego, za koadjutora przyjęła, gdy Piasecki rok nowicjatu odbył i śluby zakonne złożył w ręce przeora Kaspra Pirowicza r. 1660. Po zaszczytnem sprawowaniu godności opackiej, umarł Piasecki w wonności świętego 1679 r. Ciało jego jeszcze w r. 1802 było cało zachowane[136]. Po nim nastał opat kom. Wojciech Dobrzelewski (1679-1680), archidyakon i oficyał  jen. poznański, scholastyk wrocławski, gnieźnieński, łęczycki kanonik etc.

Śmierć wydarła mu tę godność, którą po nim objął Stanisław Wojeński (1680-1685), biskup kamieniecki, mąż godny i zasłużony klasztorowi, o którym akta klasztorne w Nekrologu[137]; mówią, że był „ozdobą Ojczyzny, słupem królestwa, gorliwym obrońcą kościołów i zakonów, opactwa lubińskiego milczącym przebudowaczem, klasztoru tego reformatorem z pragnienia. Umarł w Warszawie 21go lutego 1685, pochowany u Kamedułów na Bielanach.

Po biskupie Wojeńskim opróżnione było opactwo Lubińskie pięć lat: dostał je wreszcie (1690 r.), po wielu zabiegach, na wyraźny rozkaz króla Jana III[138], Stanisław Jacek Święcicki, biskup chełmski. Ten przez 6 lat rządów swoich bardzo niespokojny był i przykry klasztorowi. Od pierwszej zaraz chwili postanowił odebrać mu wioski Zbęchy i Szczodrochowo, które poprzedni opaci odstąpili klasztorowi, a biskup poznański i Stolica Święta zatwierdziła. Przysłał swego pełnomocnika kanonika Werbskiego z oddziałem zbrojonym i licznym zastępem szlachty w rozmaitą broń opatrzoną, aby powyższe wioski zagrabił. Gdy zakonnicy, tak braciszkowie jak księża, najazdowi temu przeszkodzić chcieli, zostali zelżeni najprzód złemi słowami, a potem bici kijami i pięściami, policzkowani, z okropną zgrozą i zgorszeniem świeckich i poddanych. Działo się to w r. 1691. Dopiero na rozkaz nuncjusza musiał biskup sam osobiście do Lubinia zjechać i z wiosek ustąpić. Mścił się na zakonnikach, oskarżając ich fałszywie przed nuncjuszem i w Rzymie.

Najazdy na majątek klasztoru lubińskiego początek wzięły już za Zygmunta Augusta, kiedy herezya zapanowała, i powtarzały się często w XVII wieku, a w XVIII wieku stały się ohydnym zwyczajem[139].

Po Święcickim, który ze starości umarł, dostał się na opactwo lubińskie Antoni hr. Rozdrażewski (1699-1731), referendarz królewski, proboszcz św. Michała w Krakowie, kanonik warszawski, młody bardzo kleryk mniejszych święceń.

Rzym w żaden sposób nie chciał zezwolić na danie mu komendy, żądając aby odtąd opatem był tylko zakonnik profes; ale że Rozdrażewski był bliskim krewnym króla Jana III i wielu znacznych rodzin, i sama królowa polska usilnie się za nim wstawiała, przychylił się nareszcie Ojciec Św. wyjątkowo na ten raz do tej prośby, aczkolwiek pod warunkiem, że Rozdrażewski niebawem w ciągu roku wyższe święcenia kapłańskie odbierze i regułę klasztorną zachowa. Jednakowoż kapłanem nie został, ponieważ utracił prawą rękę, przez to, że cyrulik pijany przy puszczaniu krwi przeciął mu główną żyłę w prawej ręce. Powtórną uzyskał dyspensę na objęcie opactwa i noszenie pastorału w czasie uroczystości w lewej ręce. Kilkanaście pierwszych lat przesiedział za granicą, niby to na naukach. Osiadłszy wreszcie w Lubiniu, żył bardzo wystawnie, otoczony wielu dworzanami, aż do zbytku folgując okazałości światowej; sprowadził do siebie matkę, założył nowy wykwintny ogród. Na opactwie przesiedziawszy przeszło 30 lat, umarł w roku 1731, nic osobliwszego nie zrobiwszy, tylko fundamenta położył pod dzisiejszą kaplicę św. Benedykta, a w nich grób dla siebie i rodziny swojej założył; lecz dla wody już w r. 1761 zwłoki jego wydobyć musiano i sklep on całkiem próżnym zostawić, bo i rodzina jego wygasła. Klasztor miał od niego spokój i jako przychylnego sobie żałował.

Po nim dostał od króla Augusta III komendę opactwa lubińskiego książę Teodor Czartoryski, biskup poznański (1731-1740), przez klasztor po ukazie wybrany. Jako opat nic szczególnego nie zrobił, ale jako biskup dyecezalny z wielu względów na uznanie i wdzięczność klasztoru za­sługuje. Proces bowiem o prawo patronatu ko­ścioła parafialnego w Lubiniu, z wielkim kosztem z biskupami poznańskimi w Rzymie rozpoczęty, Czartoryski sam przez dobrowolne ustąpienie swoje zakończył, i tenże kościół wraz z parafialnemi kościołami w Dalewie, Siemowie i w Górce Du­chownej, z przyznaniem klasztorowi dawnego prawa patronatu, raz na zawsze do klasztoru wcielił. Żeby nawet wspomnienie o tym procesie zatrzeć, sam kilkakrotnie do Lubinia na uroczystość zjechał, i raz oleje św. w Wielki Czwartek tamże poświęcił. Za jego rządów nastąpiło w r. 1738 wyłączenie dóbr dla opatów komendataryjnych z majątków klasztornych, mocą konkordatu[140] zawartego w Wschowie w roku 1737 za Klemensa XII. Legat bowiem papieski w Polsce Kamil Paulucci, porozumiawszy się z Tarłą, wojewodą sandomirskim, zawarł ugodę w r. 1737, mocą której pozwolono królowi dawać w komendę 13 opactw, między niemi lubińskie, pod tym atoli warunkiem, że odtąd miało być dwóch opatów: jeden komendataryjny czyli tytularny, drugi klasztorny, wolno przez zakonników wybrany i sam także zakonnik profes. Opat komendataryjny żadnej zgoła juryzdykcyi nad zakonnikami nie miał ani w sprawach duchownych, ani świeckich, ani nad ich dobrami, budowlami i kościołem. Klasztor rządzony był odtąd przez samych tylko opatów professów. Trzecia cześć majątku całego opactwa przeznaczoną była na utrzymanie klasztoru wraz z jego opatem, a dwie trzecie pobierał opat tytularny. Od tej chwili ustały owe niefortunne, przemocą i strachem wymuszane na zakonnikach pozorne wybory opatów komendataryjnych, przez królów gwałtem nasełanych, które od zgonu Kiszewskiego przeszło 128 lat trwały. Komisarzem do oddzielenia dóbr klasztoru od dóbr opatów tytularnych wyznaczony został przez nuncjusza papieskiego O. Florian Balicki. Uro­dzony w Poniecu w województwie poznańskiem, profes od roku 1729. Nauki odbył w szkołach OO. Jezuitów w Wschowie. Słodki w obcowaniu, gorliwy o pomnożenie chwały Bożej, sprężysty, stały i mężny w przedsięwzięciach. W r. 1741 wybrany na proboszcza jeżewskiego na które zrezygnował i został kustoszem klasztoru lubińskiego w r. 1745. Miał gorące nabożeństwo do wielebnego sługi Bożego Bernarda. Wtedy to pobożną spowodowany ciekawością, usunął pomnik, od dawnych czasów na grobie wielebnego sługi Bożego Bernarda się znajdujący, i obejrzał czcigodne zwłoki Jego. A na świadectwo tego, kazał własnym kosztem swoim wyryć wizerunek Jego na blasze miedzianej, która aż do kasacyi klasztoru w archiwum klasztornem się przechowywała[141].

W następnym roku 1746 został przeorem i pierwszym prałatem, w miejsce opata, i wizytatorem kongregacki nenedyktyńsko-polskiej[142]. Oddał się wszystek przywróceniu karności zakonnej i pomnożeniu dochodów klasztornych.

Akta kapitularne świadczą o jak najlepszem zarządzaniu przez niego klasztorem, w których wszędzie jaśnieje gorliwość jego o pomnożenie chwały Bożej i surowość w tępieniu najdrobniejszych wykroczeń, zachowanie reguły naruszających, a która bez pomocy materialnej doskonale zachowywaną być nie może. Za zgodą kapituły oczyńszował kmieci klasztornych we wsi Wyrzeka, i tym sposobem rozpoczętą w roku 1730 budowę klasztoru całkowicie ukończył.

Za jego także staraniem i trudem, probostwa w Lubiniu, Dalewie, Górce i Siemowie na zawsze do klasztoru wcielone zostały. Proces o prawo patronatu nad temi kościołami z taką godnością i nieustraszonem sercem prowadził[143], że sam biskup poznański książę Teodor Czartoryski za honor sobie poczytywał, iż z jednym zakonnikiem sprawiedliwej i uczciwej rzeczy broniącym, proces zaszczytny prowadził. Klasztor obrał go po trzykroć przeorem, na której to godności aź do końca z równą gorliwością o dobro klasztoru wytrwał, a który w najdrobniejszych szczegółach z pomocą kapituły zreformował i urządził. Oprócz studium filozoficznego od r. 1714 istniejącego, profesora teologii moralnej ustanowił; a pomimo rozlicznych wielkich procesów w Rzymie, i po sądach polskich o granice[144], dóbr klasztornych prowadzonych, a stąd wielkich, na te procesa wydatków i na budowę klasztoru, skarbu klasztornego nie tylko nie wycieńczył, ale owszem jeszcze zastawione niektóre klejnoty wykupił i na dawne miejsce złożył. Po sześcioletniem z chwałą i pożytkiem zarządzaniu klasztorem, znowu w r. 1761 obrany po raz trzeci przeorem, po kilku miesiącach zrezygnował i wrócił do Jeżewa, gdzie pozostał na probostwie aż do śmierci roku 1773. Umarł w sędziwym wieku, przeżywszy w zakonie 44 lata, pogrzebany na cmentarzu przy kościele św. Andrzeja w Jeżewie.

Po nim został przeorem i prałatem lubińskim O. Romuald Burkowski, poznańćzyk. Był to ostatni przeor-prałat od czasu konkordatu ponieważ w r, 1763 na opata taklasztornego, po raz pierwszy od zgonu Kiszewskiego, wybrany został, na mocy konkordatu z r. 1737 przez zakonników prawnie i wolnie O. Franciszek Starzeński.

A zaś po Czartoryskim został opatem komendataryjnym lubińskim ks. Aleksander Miaskowski (1740-1752), kantor katedralny poznański; po nim ks. Michał Lipski (do roku 1780), sekretarz wielki koronny. Ostatni opat komendataryjny ks. Kazimierz Lipski, archidiakon kujawski, proboszcz wschowski, infułat, zamianowany przez ostatniego króla polskiego, okrutnie zamordowany został przez swego dzierżawcę wargowskiego w Jankowie dwunastego czerwca 1797[145]. Później rozgłoszono, że go jakiś żyd zabił.

O. Franciszek Starzeński urodzony z starożytnej rodziny herbu Lis w województwie poznańskiem. Nauki odbył w Kaliszu, i w Poznaniu w szkołach OO. Jezuitów, śluby zakonne złożył w Lubiniu drugiego lutego 1733 r. Wysłany potem przez starszych do akademii krakowskiej, został doktorem Pisma Św., następnie uczył filozofii i teologii w klasztorze lubińskim i na Tyńcu. Po O. Florianie Balickim sprawował z chlubą i korzyścią urząd przeora i proboszcza w Lubiniu. Przy końcu życia wpadł w ciężką melancholią, a nareszcie w rodzaj obłąkania. Umarł w Górce Duchownej 1779 r., przeżywszy lat 61, w zakonie 46, na opactwie 16.

Za dni tego opata odznaczył się O. Augustyn Ganowiczrodem z Gostynia, profes od r. 1737, przez 39 lat proboszcz w Górce Lubińskiej, czyli Duchownej. Był to kapłan wedle serca Bożego, pobożny, czysty i jak najprzykładniejszy. Szczególniejszem przejęty nabożeństwem do Matki Boskiej, od niepamiętnych czasów w obrazie Swoim w Górce łaskami i cudami słynącej, wszystek poświęcił się pomnożeniu Jej czci. Po prawej stronie kościoła pobudował z palonej cegły dotąd istniejącą kaplicę z ołtarzem Matki Boskiej. Zaprowadził bractwo Pocieszenia Matki Boskiej, wraz z odpustami wieczystemi w czasie Oktawy Jej Narodzenia i przez trzy dni na Zielone Świątki, co do tej chwili nieodmiennie trwa.

W konsystorzu generalnym biskupim poznańskim wyjednał komisję do zbadania łask i cudów, za przyczyną Matki Boskiej w Górce doznanych, i prawne ich uznanie od biskupa poznańskiego Onufrego Okęckiego otrzymał w r. 1784. Ułożył książeczki pobudzające lud do nabożeństwa ku Matce Boskiej i takowe drukiem ogłosił z obrazkiem Jej na miedzi rytym. Godzinki o Matce Boskiej, albo sam albo pospołu z organistą, prawie codzień i Mszą św. odśpiewywał. W ten sposób miejsce to, zkąd inąd odznaczone, w krótkim czasie tak wsławił, że na powyższe uroczystości co rok tysiące ludu z bliska i z daleka, mianowicie z nad granicy Śląska, przybywało, iż do sprawowania sakramentów pokuty i komunii św. musiał obcych zapraszać księży, których nie tylko przyzwoicie i uczciwie podejmował, ale nadto darzył ich odpowiedniemi ofiarami pieniężnemi przez wiernych składanemi. Tak spędziwszy życie swoje wiernie na służbie Matki Boskiej, pełen zasług około pomnożenia Jej chwały, umarł w pięknej starości, opatrzony Sakramentami św. 15 czerwca 1785 r. w Górce i tamże pogrzebiony. Zostawił kościół zaopatrzony w bogate przybory, i pewną ilość pieniędzy na utrzymanie budowy kościoła[146].

Po O. Franciszku Starzeńskim został w roku 1779 opatem klasztornym i proboszczem lubińskim O. Stanisław Kieszkowskidoktor teologii, z województwa sandomirskiego; śluby uczynił w Sieciechowie 20 Listopada 1757 r. Był opatem w Horodyszczu[147] i prezydentem generalnym zgromadzenia benedyktyńsko-polskiego. Na probostwo lubińskie został instytuowany przez biskupa poznańskiego, jak każdy inny proboszcz, parafią i beneficium zarządzał w jego imieniu przeor lubiński.

Rządy jego przypadły w nieszczęsnym czasie, kiedy gmach Rzeczypospolitej polskiej się rozpadał.

Wielką zasługę położył około uczczenia pamięci wielebnego sługi Bożego Bernarda, albowiem za jego staraniem dzisiejszy grobowiec z nowa wykonany, ustawiony został na grobie w r. 1794, tak jak do dziś dnia stoi. Grób przez komissyą otworzony, i po obejrzeniu zamurowany. Widząc niechybną ruinę klasztoru i zagubę niepowrotną pamiątek jego za Prus Południowych, przepisywał starannie najgłówniejsze i najważniejsze dokumenta, tyczące się dziejów tegoż klasztoru i uzupełnił je[148]. Bronił praw i majątku klasztoru i probostwa lubińskiego. Doznawał ciężkiego utrapienia i do ostatniej nieomal przyszedł biedy, wskutek zaboru mąjątku opackiego i klasztornego i nałożenia nieznośnych podatków za Prus Południowych, tak iż na utrzymanie swoje musiał zaciągnąć dług w ilości 3000 złp. od rodzonego brata swojego podczaszego, mającego dobra swoje pod Przemyślem w Galicji; gdyż po opłaceniu podatków i ludzi z lichej pensji 574 tal. 15 śgr. i 3 fenigów, nie pozostało mu nic na własne życie. Umarł osiemnastego kwietnia 1814 r. po długiej chorobie, opatrzony sakramentami Św., pochowany jest w Lubiniu. Najserdeczniejszym jego przyjacielem, na którym we wszystkiem polegał, był przeor klasztoru lubińskiego O. Celestyn Schweynerturodzony w Lesznie w województwie poznańskiem. Po ukończeniu nauk w szkołach OO. Jezuitów w Wschowie, wstąpił do klasztoru w Lubiniu i śluby zakonne wykonał szóstego sierpnia 1747. Zaledwie bieg wyższych nauk ukończył, sprawował wysokie i różne urzęda w klasztorze. Był przez sześć lat proboszczem w Dalewie, gdzie owieczki w okazaniu ducha i mocy nauczał i zakrystyę w ubiory piękne i bogate zaopatrzył, a gospodarstwo do porządku przyprowadził. W klasztorze był przez sześć lat przeorem, dalej kustoszem kościoła, i znowu zgodnemi głosy po raz trzeci przeorem obrany, przewodnicząc braciom z rzadką roztropnością, cnót przykładem, wylał się całkiem na przyozdobienie Domu Bożego. Jego staraniem stale w kościele malaturą i pięknem pozłoceniem ozdobione; wielki ołtarz i dwa ołtarze z drzewa nowo wzniesione, cztery ołtarze mozaikowe, dwa wielkie lichtarze przy wnijściu do chóru dziś jeszcze zdobią kościół poklasztorny; zakrystię napełnił bogatymi przyborami. Prawdziwie mąż modlitwy, pod ukradkiem całe godziny na modlitwie za wielkim ołtarzem spędzał. W r. 1792 wieżę kościelną na zewnątrz odnowił, i dwa dzwony do wielkiego zegara ulać i zawiesić kazał. Cmentarz trwałym murem otoczył, wnijscie, od południa do kościoła klasztornego przytykające, kratą żelazną misternie wyrobioną i dwoma aniołami[149] nad jego bramą ozdobił; do wieży przyczepił od zachodu balkon żelazny dla muzykantów, wygrywających w czasie większych uroczystości.

Dla ubogich był bardzo miłosierny, a szczególniej dla wstydzących się żebrać. Umarł w r. 1794 dwunastego czerwca, unosząc ze sobą do grobu miłość braci, a osobliwie opata Kieszkowskiego, który nieutulony pozostał po jego stracie. Po O. Kieszkowskim został porządnie i wolno przez gronko ostatnich zakonników wybrany na opata lubińskiego w r. 1815 O. Beda Ostaszewskiprofes i przeor klasztoru w Pułtusku, który dopiero siedemnastego lutego 1817 r. przez rząd pruski potwierdzony, a 19 października 1818 r. przez konsystorz arcybiskupi poznański na probostwo lubińskie instytuowany został. Zstąpił do grobu 8 lipca 1834 roku z sercem rozdartem i zakrwawionem na widok opustoszenia miejsca świętego. Z nim zamknął się czcigodny i poważny zastęp opatów klasztornych, i zgasła ostatnia iskierka życia zakonnego w Lubiniu.

 

Źródła, z których żywot niniejszy Sługi Bożego Bernarda wyjęty i spisany został 

 

A.W Rękopisach.

 

Antiąuitatum Monasterii Lubinensis O. S. B. Libri duo. Quorum prior Abbates ejus professos; posterior mixtos, id est, partim Commendatarios, partim professos, et res sub eorum regimine gestas complectitur. Autorem tej kroniki jest W. O: Bartłomiej z Krzywiniaktóry w klasztorze lubinskim 21 marca 1608 (a więc w 5 lat niespełna po zejściu sługi Bożego Bernarda) uroczyste złożył śluby zakonne; w kolegium czyli seminarium Lubrańskiego w Poznaniu pod okiem OO. Jezuitów wyćwiczony w naukach wyzwolonych i św. teologii. Około r. 1628 został podprzeorem klasztoru tynieckiego, a w r. 1642 wybrany na przeora w klasztorze lubińskim. Po skończonem tu urzędowaniu posłany został w r. 1645 na proboszcza w Dalewie; skąd wkrótce do klasztoru wróciwszy, był magistrem nowicyuszów i profesorem aż do r. 1669, w którym pełne sasług życie zakończył 28 października; przeżywszy w zakonie 61 lat. Już dla samej sędziwości swojej czcigodny, albowiem ze wszystkich zakonników klasztoru lubińskiego on najdłużej żył po ślubach. Spisał tę kronikę, na rozkaż przełożonych, z dokumentów, które się jeszcze po tylu spustoszeniach przechowały i doprowadził ją aż do roku 1630, tj. do śmierci ks. Eustachego Wołłowicza, biskupa wileńskiego, klasztoru lubińskiego opata komendataryjnego.

Oryginał tego arcyważnego dzieła, własnoręcznie przez autora pisanego, znajduje się w archiwum rządowem w Poznaniu; książka in 4o pisana bardzo starannie i czytelnie, stylem jasnym, łaciną dobrą. Na stronie 324-333 podaje żywot wielebnego sługi Bożego Bernarda z Wąbrzeźna, profesa tegoż klasztoru, jaki spisano zaraz po jego śmierci i przechowywano w bibliotece klasztornej. Do tego żywota napisał następującą, ze wszech miar uwagi godną i ważną, przedmowę:

„Do pobożnego czytelnika. Już to w samej człowieka naturze leży, że wszelkie przykłady Świętych wielką są do życia pobożnego i doskonałości Chrześciańskiej podnietą; atoli każdy przyznać musi, iż daleko skuteczniejszą w tym względzie pobudką są świeże i domowe przykłady. To mając na względzie, zgromadzenie nasze za rzecz słuszną, a nawet konieczną, uznało, spisać znakomite cnoty wielebnego O. Bernarda, tutejszego klasztoru professa, nie dawno w Panu zgasłego; aby ten nowy i w domu urodzony wzór doskonałości zakonnej, przekazany pamięci późniejszym braciom, służył im za wzór do naśladowania i i wyrażenia w obyczajach. Staram się to wykonać na rozkaz przełożonych moich pragnąc, abyś wiedział, łaskawy Czytelniku, że to co tutaj o życiu i cnotach wielebnego tegoż Ojca krótko tylko spisałem, wyjęte zostało częścią z pierwszego rękopisu przechowanego w bibliotece klasztoru naszego, częścią spisane jest z publicznego świadectwa siedmiu najstarszych Ojców naszego klasztoru, na wszelką zasługujących wiarę, którzy byli życia i postępowania Jego naocznymi świadkami i uczniami Jego w nowicjacie. To więc czytając, staraj się naśladować, a zarazem cbwal Boga w Świętych Swoich uwielbionego”.

Szczygielski w dziele swojem: Aquila Polono-Benedictina, str. 58 powiada, iż ten żywot pierwotny, o którym O. Bartłomiej wspomina, napisał po łacinie O. Andrzej z Wąbrzeźna, kapłan klasztoru lubińskiego, a O. Maciej Ubyszewski umieścił go w katalogu Błogosławionych Królestwa Polskiego, wydanym w r. 1608, tj. tego samego roku, którego O. Bartłomiej z Krzywinia śluby zakonne uczynił, a więc pięć lat po śmierci wielebnego sługi Bożego Bernarda.

Na stronie 15 tejże kroniki pisze O. Bartłomiej, jako naoczny świadek: „Znajduje się w tymże kościele (klasztoru lubińskiego) grób wielebnego O. Bernarda, miejsca tego professa, słynący czcią wiernych do niego się schodzących, dla rozmaitych łask uzdrowień, za przyczyną Jego od Boga nieustannie doznawanych. Co też same tablice wotywne, częścią srebrne, częścią z wosku, w dowód wdzięczuości na obrazie i grobie Jego pozawieszane poświadczają.”

Na str. 374 pisze pod r. 1625: „Około tego czasu wielebnego O. Bernarda z Wąbrzeźna słynącego opinią świętości, professa miejsca tego, zwłoki w nową trumnę wraz z dawniejszą przełożone zostały”. Żywot zaś sam kończy tymi słowy: „Cudami i teraz słynący, (Bernard), które osobne spisane, razem z komissyą powagą Biskupa Poznańskiego Macieja Lubińskiego o nich zdziałaną, w archiwum klasztoru naszego się przechowują.”

2. Powyższą kronikę przepisał dosłownie O. Mikołaj Stanisław Kieszkowski przedostatni opat klasztorny lubiński i dodał do niej uczone i bardzo ważne objaśnienia z takim napisem: Antiquitatum Monasterii Lubinensis Ord. S. Ben. Libri duo. Quorum prior Abbates ejus professos et res sub eorum regimine gestas complectitur. Quondam ab A. R. Patre Bartholomeo Crivinio ejusdem monasterii professo, magno nisu ac conatu elaborati, ac circa annum 1630 continuati. Nunc vero novis characteribus exarati glossisque ac adnotationibus, imo et nonnullis accessionibus ac posterioribus eventibus, quam plurimum aucti. Idque studio, cura et industria Reverendissimi in Christo Patris Domini Nicolai Stanislai de Kieszków Kieszkowski, Abbatis claustralis Lubinensis, ibidemque ad S. Leonardum praepositi, S. Theologiae Doctoris, Anno reparatae Salutis 1795.

Książka, in folio minori, cała w skórę oprawna z wy złoceniami, pięknie pisana, drobno ale czytelnie, zawiera stron 148 Bartłomieja kroniki z uwagami i 78 stron z XIII dodatkami, pomiędzy którymi w Dodatku XII str. 54 podaje do słowa protokół komisji z r. 1629. Znajduje się w archiwum rządowym w Poznaniu.

3. Matricula defunctorum Abbatum, Fratrum, propinquorum, benefactorum Monasterii Lubinensis, ad usum quotidianarum commemorationum accomodata. Anno Christi 1659. In 4° w skórę oprawna, czerwonymi i czarnymi literami w jednej trzeciej części zapisana, znajduje się w archiwum rządowem w Poznaniu. W tej księdze zapisane wielkimi literami czerwonemi pod dniem drugiego czerwca: B. et V. P. Bernardi de Wąbrzeźno, Magistri Novitiorum hujus loci, Sanctimonia clari.

4. Professiones Fratrum Monasterii Lubinensis factae sub felici regimine piae memoriae Stanislai Kiszewski, abbatis professi monasterii ejusdem, et successorum ipsius, propria cujusąue professi manu exaratae ab anno Domini 1589.

Od r. 1589 do r. 1501 wstecz poprzylepiane są karteczki, własnoręcznie przez zakonników śluby składających pisane, ale nie wszystkie, tylko te, które w archiwum tak poprzylepiane razem znaleziono. Starszych kartek nie było wcale, albowiem czas i starość zawistna je zniszczyła lub w czasie najazdów na klasztor zaginęły.

Książka gruba in 4°, w skórę oprawna, w archiwum rządowym poznańskim przechowana, bez stronnic numerowanych, zapisana w czwartej części, reszta czysty papier. Pod num. 22 zakonników, śluby za opata Kiszewskiego składających, jest ślub własnoręcznie przez wielebnego sługę Bożego Bernarda spisany, który podany jest wyżej na str. 22 i 21 niniejszego żywota; podobiznę, wziętą z tego pisma, ma czytelnik pod wizerunkiem Bernarda na czele niniejszego żywota.

5. Ad duos libros antiquitatum monasterii. Lubinensis Ordinis Sancti Benedicti Dioecesis Posnaniensis Accessio novissima. Ad annum 1802 continuata. Quam successurae Lubinensium posteritati ex latebris ac dispersis fragmentis in hoc opusculum redegit Nicolaus Stanislaus Kieszkowski, protunc Abbas claustralis Lubinensis ejusdem Ordinis alumnus.

Książka in folio minori w skórę oprawna z wyzłoceniami, tą samą ręką pisana, co kopia kroniki pod nr 2 podana, zawiera 374 stronnic drobno zapisanych, z których stronnice od 325-332 inc. wydarte, t. j. żywot O. Bernarda Łuniewskiego zmarłego r. 1801, który to żywot ostrą mieścił prawdę i niektórych żyjących rodzin niekorzystnie dotykał, spisany przez opata Kieszkowskiego. Dzieło to niezmiernej wartości, własność Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Poznaniu, mieści w sobie następujące rzeczy:

Spis opatów tak klasztornych jako i komendataryjnych lubińskich, z wykazem książąt i królów polskich, arcybiskupów gnieźnieńskich i biskupów poznańskich, a to dla zgodności spraw, za ich rządów dokonanych.

Spis przeorów lubińskich, od czasu przywłaszczonego przez opatów komendataryjnych zarządu klasztoru lubińskiego, aż do przywrócenia na nowo opatów klasztornych r. 1763.

Spis proboszczów lubińskich profesów, będących na probostwach, do klasztoru lubińskiego wcielonych i od niego zależnych, z podaniem historii tychże probostw.

Necrologium czyli Matricula zmarłych klasztoru lubińskiego opatów, braci, dobrodziejów i domowników, porównana z dawniejszemi a głównie z najstarszym dokumentem pergaminowym, i wedle prawideł krytycznych spisana. Z dodaniem alfabetycznego wykazu tychże, tak co do roku złożonych ślubów zakonnych, jako też i roku śmierci; wykazu Braci przez niedbalstwo opuszczonych; wykazu alfabetycznego imion przestarzałych w tejże Matrykule podanych albo skądinąd wyjętych.

Nareszcie na końcu od str. 211 dodana krótka wiadomość o życiu niektórych opatów, ojców, profesów lubińskich, dobrze około klasztoru swego zasłużonych, jako też przeciwnie w niekorzystnem będących świetle.

6. Liber variorum jurium ac transactionum Ecclesiae parochialis Lubinensis, tituli Sti Leonardi Abbatis inservientium, cura et studio Rndi Dommi Stanislai Kieszkowski Abbatis Claustralis Lubinensis ac curati ad eandem eccłesiam, conscriptus et usque ad annum 1812 continuatiis, in 4° 279 stron, tą samą ręką pisany, co poprzednie, w skórę oprawny. Szczegółowo i wyłącznie dotyczy się probostwa i kościoła dawniej parafialnego, dziś zboru protestanckiego w Lubiniu. Własność miejscowa.

 

7. Vita Reverendi Patris Bernardi de Wąbrzeźno professi Monasterii Lubinensis, Ord. S. Benedicti, w trzech egzemplarzach, z których każdy inną pisany ręką. Dwa egzemplarze są wierną do litery kopią, trzeci pierwotnym żywotem, którego użył O. Bartłomiej z Krzywinia; 9 stron in 4°, 158 wierszy pisma pięknego. Dwie kopie pisane ściślej, całe starannie, obejmują tylko po 4 kartki in 4°.

Żywot ten podał w tłumączeniu wolnym „Przegląd Poznański” w r. 1855, str. 93-97, czego przedruk ukazał się w Grodzisku w r. 1856 in 16° z przedmową O. Bartłomieja i z krótkim wyjątkiem z protokółu komisyi z r. 1629.

W tym samym roczniku „Przeglądu Poznańskiego” od str. 514 do 518 podany jest nekrolog ostatniego przeora klasztoru lubińskiego O. Pawła Szulczewskiego, zm. 22. grudnia 1855 roku i mowa żałobna na cześć jego wygłoszona w Siemowie przez śp. ks. Aleksego Prusinowskiego, w której kaznodzieja, oparty na świadectwie nieboszczyka, powiada, iż tenże jako młody lewita oglądał zwłoki Błogosławionego Bernarda przy biskupiej komisji w r. 1794. Tamże na str. 580 nekrolog O. Kukawskiego, podprzeora klasztoru lubińskiego i proboszcza, zmarłego 14. , kwietuia 1855 r. i wspomnienie o błogosławionym Bernardzie z Wąbrzeźna.

8. Dokumenta autentyczne dotyczące wyłącznie Sługi Bożego Bernarda, zebrane staraniem jsięży Jana Koźmiana i Aleksego Prusinowskiego, przytaczane w ciągu niniejszej pracy, które czytelnik na wyżej odpowiednich znajduje miejscach szczegółowo opisane. Zawierają między innemi autentyczne protokóły komisyi biskupich.

 

9. Akta klasztoru lubińskiego w archiwum rządowym w Poznaniu w 28 pakach z napisem: „Dissoluta des Klosters Lubiń.”

 

10. Znaczna ilość dokumentów na pergaminie z pieczęciami, które po największej części wydrukowane są w Kodeksie Wielkopolskim od r. 1877 w Poznaniu wydawanym. Przechowane są w archiwum rządowym w Poznaniu w osobnych szufladach i pudełkach.

 

B. Drukowane

 

Aquila Polono-Benedictina auctore R. P. Stanislao Sczygielski Ord. S. B., Cracoviae 1663, podaje żywot wielebnego sługi Bożego Bernarda na str. 57-58. W którym na str. 58 to oświadczenie o grobie Jego dodaje: E tumulo autem ejus odor fragrantissimus continuo expirat.

A niżej na stronie 154 pod r. 1608, a więc pięć lat po śmierci Bernarda, tak o nim pisze: Celebri sanctitatis opinione, ipsorum etiam osorum status monastici, oculos et mentes perstrinxit, Servus Dei, Bernardus a Fridek, professus Lubinensis Ordinis nostri, cujus vita clara miraculis legatur superius.

Forteca Monarchów i całego Królestwa Polskiego Duchowna, z żywotów Świętych, tak już kanonizowanych y beatyfikowanych, jako też świątobliwie żyjących Patronów Polskich etc. przez Piotra Hyaćintha Pruszcza, wystawiona, powtnie z additamentami swemi, za pozwoleniem zwierzchności duchownej do druku podana roku Pańskiego 1737 w Krakowie w drukarni akademickiej, ma na str, 233 Żywot krótki „Pobożnego Bernarda Benedyktyna,”

 

Vitae praesulum Poloniae, Magni Ducatus Lithuaniae Res praecipuae illorum temporibus gestae ad annum 1760. Opera P. Francisci Rzepnicki e Societate Jesu luci publicae cum permissu Superiorum propositae. Typis Posnaniensibus Clari Collegii Societatis Jesu 1761. tomus II. pag. 145. Podaje w krótkości żywot wielebnego sługi Bożego Bernarda z Wąbrzeźna.

 

Matka Świętych Polska, Floriana Jaroszewicza, kapłana zakonu S. O. Franciszka. Reformatów, w Krakowie 1767; w drukarni Stanisława Stackiewicza. Na str. 258 piętnastego maja podaje w skróceniu: „Żywot Świątobliwego Bernarda Benedyktyna ex P. Andrea Fredecensi in tabula Monasterii Lubinensis”. Dzieło to wydał powtórnie O. Karol Antoniewicz, Jezuita w 4 tomach in 8° w Piekarach niem. 1850.

 

Archiwum teologiczne wydane przez ks. Jabczyńskiego 1834 str. 184 podaje rozprawę ostatniego przeora klasztoru lubińskiego O. Pawła Szulczewskiego „Wiadomości niektóre o klasztorze X.X. Benedyktynów w Lubiniu w W. X. Poznańskiem;” w których krótko wspomina o wielebnym słudze Bożym Bernardzie.

 

Wspomienia Wielkopolski przez Edwarda Hr .Raczyńskiego, Poznań 1842, tom 1, str. 244-250.

Krótki opis historyczny kościołów parochialnych w dawnej dyecezji poznańskiej przez Józefa Łukaszewicza, Poznań 1859, tom 2, od str. 40-47.

 

Historia Kościoła Polskiego przez X. Melchiora Bulińskiego, 3 tomy w Krakowie 1873-74.

 

Kodeks dyplomatyczny Wielkopolski, wydany staraniem Towarzystwa Przyjaciół Nauk Poznańskiego, a nakładem Biblioteki Kórnickiej, Poznań 1877-1881, 4 tomy in 4°.

I inne w ciągu niniejszej pracy na odpowiednich miejscach przytaczane pisma.

 

 

 

 


[1] Wąbrzeźno albo Brzeźno, dawniej z niemiecka Fridek, dzisiaj Briesen nazywane, leży w powiecie chełmińskim w Prusach zachodnich. Liczy około 2500 mieszkańców, przeważnie katolików, ma kościół katolicki murowany położony nad jeziorem; za polskich czasów było własnością biskupów chełmińskich.

[2] Najstarsza księga metryczna kościoła wąbrzeskiego zaczyna się dopiero od r. 1751.

[3] Dialysis X. Jakóba Wujka.

[4] J. Łukaszewicz, Obraz miasta Poznania, t. 2, s. 22.

[5] Muszą górą nazywano tę część dzisiejszego Poznania, na której się znajduje biblioteka Raczyńskich, aleja, plac i inne w bliskości gmachy. Za czasów komisji dobrego porządku, stało na tym przedmieściu tylko pięć domów drewnianych z ogrodami i obszerna cegielnia miejska, do której brano glinę z placu, obok dzisiejszego teatru niemieckiego. — Obraz miasta Poznania przez J. Łukaszewicza, t. 1, s. 23.

Poznań jeszcze na początku 18go wieku, wśród samych pagórków osiadły, otoczony byt podwójnym murem, fosą głęboką i bagnami. (Facies rerum Sarmaticarum X. Adama Naramowskiego s. J. 1724. T. I pag. 201.

[6] X. J. Brown w dziele „Biblioteka pisarzów asystencji polskiej Tow. Jez.”, strona 402 tak o nim pisze: „Theoboltius, najpodolniej Tobolski Wojciech, urodzony w małopolskim miasteczku Ujazd, nie zaś Wiadz, jak Biblioteka Pisarzów Tow. Jez. pisze. We Wiedniu 4-go kwietnia 1561 do Towarzystwa przyjęty, gdzie był przez półtora roku nauczycielem św. Stanisława Kostki. Powróciwszy do ojczyzny, przez lat 20 uczył humaniorów, a 7 lat języka greckiego i hebrajskiego jako też teologii moralnej i dogmatycznej; był 4 lata kaznodzieją i misjonarzem; umarł w Poznaniu 1611 r. mając lat 76, z których 51 w zgromadzeniu przeżył.

[7] Pror. IV. 18.

[8] Dom ten, w miejsce starego, pobudował w połowie XVI wieku opat Paweł Chojnacki z palonej cegły na pożytek i ku wygodzie braci zakonnej. Przed kasacją Benedyktyni sprzedali ten dom i postawili zań mur w około klasztoru w Lubiniu, który dotąd istnieje.

[9] W muzeum Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Poznaniu znajduje się mosiężny z ostrymi kolcami pasek, który jako relikwia dostał się z klasztoru lubińskiego po ostatnim tamże benedyktynie ks. Wojciechowskim. Bez wątpienia jest ostry pasek W. O. Bernarda, albowiem takiego samego kształtu, rozmiaru i koloru wymalowany jest pasek na pierwotnym wizerunku Bernarda, jedyny dotąd w kościele lubińskim przechowywanym.

[10] Na marginesie dodał: „Przedtem Błażej Fredecki, czyli wąbrzezki, teraz Bernard”.

[11] In Nomine Domini Nostri Jesu Christi. Amen. Anno a Nativitate ejusdem 1600 die 24 mensis Februarii. Ego Bernardus de oppido Wąbrzeźno, Dioecesis Culmensis, promitto stabilitatem meam, et obedientiam, secundum Regulam Sancti Benedicti coram Deo et omnibus Sanctis, quorum reliquiae habentur in hoc monasterio Lubinensi, Dioecesis Posnaniensis sub Reverendo Domino Kiszewski, Abbate ejusdem Monasterii Ordinis Cluniacensis sub congregatione Beatae Mariae. Ad cujus rei fidem hanc petitionem manu propria scripsi. Anno, Mense et Die, quo supra. Sic me Deus adjuvet, Beata Virgo MARIA et Omnes Sancti. Amen, w: Professiones Fratrum Monasterii Lubinensis factae sub felici regimine piae memoriae Stanislai Kiszewski, Abbatis professi Monasterii ejusdem et successorum ipsius, propria cujusque professi manu exaratae, ab anno Dni 1589. Rękopis in 4o w archiwum grodzkim poznańskim. Za opata Kiszewskiego od roku 1589-1604 30 zakonników złożyło śluby; nasz Bernard jest 22-im z kolei. Dawniejsze śluby zaczynają się od r. 1501 na ulotnych spisane kartkach, poprzylepianych w tej księdze na rozkaz Opata. Wcześniejsze zaginęły. Ostatni z profesów zapisany – Władysław Wojciechowski 1815 r. zmarły w roku 1874 jako proboszcz w Starym Gostyniu.

[12] Pospołu z innymi braćmi klasztoru nawiedzał cudowny obraz Matki Boskiej w Górce Duchownej, czyli Lubińskiej, słynący już wonczas od niepamiętnych czasów cudami, jak to poświadcza kronika klasztoru lubińskiego II, pag. 78. Zwyczaj ten nawiedzania cudownego tego miejsca przez klasztor lubiński, mianowicie w czasie całotygodniowego odpustu w pierwszych dniach września, przetrwał aż do kasacji. Duszpasterstwo sprawował tu zwykle zasłużony benedyktyn z klasztoru lubińskiego.

[13] Na pierwszej kapitule generalnej w Lubiniu 1589 r. w rozdz. 3 tak postanowiono: „zawsze w klasztorze jeden z ojców do tego najzdolniejszy ma być Mistrzem nowicjuszów, któryby ich w czasach próby ćwiczył i kształcił w pobożności i w dobrych obyczajach, stosując się jak tylko najbardziej zdoła, do przepisu i zachowania reguły św. Benedykta”

[14] Mikołaja Gostyńskiego, który był przeorem 1601-1604.

[15] Sap. IV 13-14.

[16] Eccli, 46. 14

[17] X. Stanisław Szczygielski, Aquila Polono-Benedictina, Cracoviae 1663, p. 58.

[18] Ibidem.

[19] Burmistrz i rajcy miasta Grodziska w publicznym notarialnym akcie z 26 Sierpnia r. 1708 podanym niżej.

[20] Z wdzięczności dawało miasto Grodzisk corocznie w dobrowolnej ofierze klasztorowi w Lubiniu beczkę piwa, a świecę do grobu Bernarda. ofiara ta przetrwała aż do kasacji klasztoru lubińskiego r. 1835.

[21] Obraz ten łaskami słynący obecnie został zrestaurowany. wierną jego kopię, zdjętą przez fotografa, jest wizerunek umieszczany na czele niniejszego żywota.

[22] Antiquitatum Monasterii Lubinensis O. S. B. libri 2. ab A. R. Patre Bartholomeo Krivinio ejusdem monasterio professo elaborate, anno circa annum 1655 conscripti et ad 1630 continuati in 4-o., pag. 374. Rękopis ten znajduje się w archiwum grodzkim poznańskim.

[23] Ibidem, p. 274.

[24] Ks. Jan Trach Gniński, sufragan poznański, zarządzał opactwem lubińskim za czasów ks. Wołłowicza, zastępując tegoż w czasie jego niebytności, umarł 26 Maja 1626 r. i w grobie braci klasztoru pochowany został. Wizerunek jego na kamieniu z chęcińskich kopalni znajduje się w murze około kościoła z napisem: „Joannes Trach Gninski, Episcopns Ennensis, Suffraganeus Posnaniensis et Archidiaconus Canonicus Varsaviensis, Praepositus Bucoviensis, Juris utriusque Doctor, Abbatiae hujus Administrator, Cleri, Fideique Defensor Eximius, Doctus, Facundus, Magnanimus, Liberalis, Legati ad Paulum V. P. P. ab Andrea de Bnin Opaliński, Episcopo Posnaniensi, munere clarus, postquam Dioecesini Posn. iteratis vicibus digne administrasset; ad Comitia Sredensia Serenissimi Sigismundi III Regis Poloniae Nuntium pro voto Reipublicae peregisset; omnibus inserviendo, ante fata oppressus, se condigno virtutis suae praemio, egenos ope, posteritatem spe privavit. Aetatis sue 42. Anno 1626, Maji 26. Pomnik ten obok pomnika Opata Kiszewskiego, dawniej w murach klasztornych, dziś po rozbiciu tychże murów, wystawiony jest na słoty i wskazany na zniszczenie

[25] Patrz niżej w sprawozdaniu komisji z r. 1629.

[26] Może to był po prostu „ks. Wieczorek”.

[27] Wieś pod Grodziskiem.

[28] Pomnik ten z drzewa rzeźbiony, do dziś na grobie W. Bernarda istniejący, już za czasów O. Bartłomieja z Krzywinia, który o nim wspomina w kronice klasztoru lubińskiego na stronie 15. Nie ma wątpliwości, iż pomnik ten wystawiony jest na dopełnienie ślubu ks. biskupa Gnińskiego.

[29] Wojciech Tobolski patrz wyżej str. 12.

[30] Profes od r. 1607-1642.

[31] Umarł 1648, profes od 1617 r.; był też przeorem w Moglinie.

[32] Actus commissionis super miraculis R. P. Bernardi de Wąbrzeźno 1630 in fol., kart. 6. Jest to kopia oryginału złożonego do akt konsystorza poznańskiego z własnoręcznym podpisem ks. Jana Baykowskiego, biskupa enneńskiego, sufragana, oficjała poznańskiego generalnego pod pieczęcią, konsystorską i z podpisem własnoręcznym ks. Pawła Jana Michałowskiego, publicznego i spraw konsystorza poznańskiego notariusza.

[33] Urban z Gostynia dwukrotnie był przeorem w 1615 r., potem w 1630 r., w którym to roku złożył dokument komisji wyznaczonej przez biskupa poznańskiego o życiu i cudach Wielebnego Sługi Bożego Bernarda z Wąbrzeźna; Ad duos libros Antiquitatum Monasterii Lubinensis accessio nouissima, p. 22.

[34] Ma być od 28 lat, gdyż Bernard umarł 2 czerwca 1603 r.

[35] Autograf z pieczęcią i własnoręcznym podpisem ks. biskupa Bańkowskiego.

[36] Eccli XXXV. 26.

[37] Zapiski współczesne pod tytułem „Ex oppido Grodzisk 1630”.

[38] Luźna kartka współczesna z napisem: „Ex oppido Grodzisk 1633”.

[39] Niżej str. 73 w liście do opata Tytlewskiego.

[40] R. J. Brown Biblioteka pisrzów asystencji polskiej Towarzystwa Jezusowego, Poznań 1862, p. 396.

[41] List ten własnoręczny, po polsku pisany, ale łaciną przeplatany, podajemy tutaj cały po polsku, zachowując styl pierwotny.

[42] Ks. Baykowskim.

[43] Andrzej Szołdrski od roku 1636 biskup poznański, który szkołę Lubrańskiego w Poznaniu znacznemi funduszami podźwignął. Umarł w 1650 r.

[44] Maciej Tytlewski, trzeci opat komendatoryjny, posłował od króla polskiego do króla hiszpańskiego, od 1631 r. po śmierci Eustachego Wołłowicza pozyskał opactwo lubińskie, czyli raczej dochody jego; nic znakomitszego nie zdziaławszy, umarł w 1640 r. Po nim dostał opactwo lubińskie również poseł polski w Madrycie Stanisław Mąkowski „ejusdem farinae” aż do 1658 r. Ksiądz biskup sufragan Baykowski zawiadował pod jego niebytność opactwem lubińskim.

[45] Bł. Dorota urodziła się we wsi Montawie na Żuławie wielkiej (w tym samym roku, co św. Katarzyna Seneńska) w 1347 r., do której pod wielu względami jest podobna, w diecezji pomezańskiej, z ojca Wilhelma Szwarca a matki Agaty, rodziców pobożnych, w stanie rólniczym dostatnich. Po śmierci męża na ustawiczne a usilne prośby swoje, zamurowaną została uroczyście przy kościele katedralnym 2 maja 1393 r. w Kwidzynie, gdzie r. 1494 świętego dokonała żywota, mając lat 47. Ciało jej znaleziono w zamurowaniu ubrane cudownie do pogrzebu, które biskup pomezański Jan, z całym duchowieństwem, pochował w katedrze. Słynęła za żywota i po śmierci wielkiemi cudami, które zostały zebrane i proces do jej kanonizacyi sporządzony. Gdy Albert w. mistrz krzyżacki został lutrem i biskup Jerzy Polenta (który się ożenił) i Erhard Pomezański poszli za jego’przykładem, Katedra pomezańska w Kwidzynie (Marienwerder) do rąk protestanckich przeszła, i tym sposobem pamiątka tej wielkiej Służebnicy Bożej zatajoną została, aż do czasów ks. Szembeka to jest blisko sto lat.

[46] Vita magnae sanctae Dorotheae Pruthenae, Viduae, Patronae non solum viventium, sed et vita functorum, Thoruni 1638, in 8-o. To samo po polsku w kilku wydaniach tego samego roku w Toruniu, a po niemiecku w r. 1681 w Oliwie przełożone przez X. Tadeusza Jana Kobara dziekana.

[47] Zygmunta III.

[48] Władysława IV.

[49] Autograf księdza Szembeka, In fol. 3 karty, adresowany do Opata Tytlewskiego, z pieczęcią Soc. Jesu.

[50] Autograf księdza Szembeka, datowany w kolegium toruńskim 2 września 1639.

[51] Ks. Kasper Działyński, biskup chełmiński i pomezański, szósty z kolei syn Michała wojewody brzesko-kujawskiego, gorliwy o pomnożenie chwały Bożej, umarł w 1646 r.; między innymi zbudował kościół OO. Jezuitom w Bydgoszczy.

[52] Pieczęć z napisem „Fridecii sigillum,” z wyobrażeniem osoby na pół tylko wyciśniętej. Autograf arkuszowy po łacinie wyraźnie i dobrze pisany, z wyjątkiem zeznania pierwszego świadka, które spisane jest po polsku z ortografią, jakiej do dziś lud zwykł używać.

[53] Historia congregationis Benedictino-Polona. Do tego twierdzenia taką znajdujemy uwagę w dodatku do kroniki klasztoru lubińskiego (str. 302): „Prawda, że ten wielebny Ojciec na początku swego przeorstwa miał gorące pragnienie iw rzeczy samej wszelakiego dokładał starania, aby podniesione było ciało wielebnego Ojca naszego Bernarda z Wąbrzeźna. Albowiem w tej sprawie począł się znosić w roku 1639 z W.O. Fryderykiem Szembekiem Tow. Jez., wonczas w Toruniu pozostającym i zajmującym się, jakby ex professo, bardzo wielu podobnymi sprawami, którego listy instrukcyjne, jak postępować w tej sprawie, są w archiwum klasztoru naszego, atoli, czy kto z naszych jako prokurator był wysłany w tym celu do Rzymu, o tym żadnego nie ma śladu”.

[54] Monumenta ecclesiae Polonae, tom 3.

[55] Ibidem, tom. 3 in October 1655.

[56] Glogoviae in October 1655, Ibidem, t. 3, p. 499.

[57] Ślub ten króla Jana Kazimierza uczyniony pospołu z całym narodem, Bogu i Najświętszej Maryi Pannie pierwszego kwietnia 1656, nigdy nie został spełniony. Owszem, odkąd Szwed z Polski został wygnany, ucisk ludu wiejskiego jeszcze się zwiększył, za co, w sto lat później, cały naród popadł w srogi ucisk sromotnej niewoli, w której dotąd ciężko pokutuje. Cześć Matki Boskiej ostygła, wigilie i post sobotni publicznie gwałcony; on wielki dzień pierwszego lwietnia 1656. całkiem zapomniany; a sumienie narodu pozostaje ślubem związane. Patrz: W. Kochowski, Climacter II; i Buliński, Historia kościelna Polski, t. 3.

[58] W dodatku do kroniki klasztoru lubińskiego str. 289.

[59] W czasie trzydziestoletniej wojny, liczny oddział konny przez Ernesta hr. Mansfelda królowi duńskiemu z księciem Baudis na pomoc przysłany, na Śląsku swawolnie grasujący, przez wojska cesarskie stamtąd wygoniony, wpadł do Wielkopolski traktem kościańskim i niezmierne poczynił szkody po drodze, domy szlacheckie, klasztory, wsie i kościoły gwałtem najeżdżając i łupiąc. Miasta mijali z obawy przed mnóstwem ludzi. Skorzystali teraz z okazji, ponieważ szlachta była na sądach w Poznaniu. W dzień św. Jakuba złupili wieś Lubiń, a potem nazajutrz rychło rano, przekonawszy się, że nikogo nie było w klasztorze, gdyż poprzednio zakonnicy, jedni pouciekali, a drudzy skryli się na wieży. kościelną, bramę opacką wyamali. Jedni wpadli do stajni Miaskowskiego, dzierżawcy opactwa, drudzy do cel zakonników, uprowadzając konie ze stajni, a z cel odzież zabierając i główniejsze rzeczy. Inni chciwi sprzętów kościelnych wpadli do kościoła przez kaplicę św. Urszuli: wyłamali drzwi od skarbca i cokolwiek znaleźli ze sprzętów kościelnych w złocie i srebrze i drogich aparatach i pieniądze w skarbcu wspólnym, wszystko to zrabowali. Wyłamali tabernaculum, a wyrzuciwszy z puszki na stopnie Ołtarza Najśw. Sakrament, nogami Go deptali. Patrzeli na to z boleścią. i przerażeniem Bracia, którzy się na wieży skryli. Po dokończeniu zbrodni, łotry te przed bramę opacką uradowani zdobyczą, jedni oblekli się w ornaty, drudzy pookrywali konie swoje drogiemi kapami, inni znowu rąbali w kawałki krzyże, srebrne relikwiarze i dzielili się nimi. Tym sposobem wszystko, co w ubiegłych latach Opaci i zakonnicy troskliwie zebrali, w jednćj godzinie złupiono i zniszczono. Szkodę oszacowano na 30,000 złp ówczesnyoh. Prócz tego zrabowali kościół w Dalewie i folwark klasztorny Nowydwór spustoszyli Ale w drodze pomiędzy Wieluniem a Zbąszyniem oddział ten opryszków został przez chłopów pobity i rozproszony. Kronika klasztorna.

[60] Tak n.p. Andrzej Szołdrski, biskup poznański, unieważnił wybór O. Grzegorza Pętkowskiego, który po raz trzeci na kapitule generalnej przeorem był obrany, i nakazuje innego w jego miejsce obrać ‘jedynie dla tej przyczyny: „że się obawia, aby snać to dziewięcioletnie przełożeństwo nie sprawiło w nim zbytniej śmiałości w zarządzeniu klasztorem, a w zakonnikach bojaźni po skarżenia się na niego”, i dla tego unieważnia wybór, chociaż powtarzany wybór nie był przeciw regule zakonnej. A był ten O. Pętkowski, mąż święty, który w celi swojej tylko następujące miał sprzęty: krucyfiks, straszną dyscyplinę, łańcuszki i paski żelazne, włosiennice i łóżko czyli prostą ławę, gwoźdźmi żelaznemi nabiianą, na której jako starzec 60 letni sypiał, za poduszkę miał worek drelichowy piaskiem nasypany; koszuli żadnej nie nosił. Umarł w 1658 r. Przy pochowaniu kości zmarłych zakonników w r. 1761, ciało jego nienaruszone było; to jest 103 lata od jego zgonu. (Nova accessio; czyli dodatek do kroniki str. 356.)

[61] Karta in fol. zapisana porządnie po łacinie ręką współczesną.

[62] O. Teodor Włodkowicz, profes od r. 1630, umarł w 1683 r.

[63] Autograf in folio z napisem: Nota bravis miraculorum et gratiarm B. Bernardi professi lubinensis. Odmienną ręką dodane: Est connotatio R.P. Caelestini Pruski. Ten Pruski był przeorem lubińskim od roku 1648 do roku 1652; umarł 26 listopada 1669 r., przeżywszy w zakoni e37 lat. Za jego rządów klasztor benedyktynów w Płocku połączył sie w roku 1650 z klasztorem lubińskim co do wzajemności dobrych uczynków i modlitw.

[64] Autograf po łacinie pisany na kartce in 4-to z napisem Testimonium gratiae sanitatis.

[65] Z zapisków podprzeora O. Teodora Włodkowicza, na tej samej karcie, jak wyżej na str. 96.

[66] Z Miejskiej Górki, profes od r. 1664; 1679 przeorem i administratorem opactwa po śmierci opata Piaseckiego, aż do objęcia opactwa przez Stanisława Wojeńskiego biskupa kamienieckiego; umarł 1684 r.

[67] Autograf na ćwiartce porządnie pisany.

[68] Autograf jest duplikatem protokołu na dwóch kartach in folio wyraźnie i porządnie spisany, ale bez pieczęci i własnoręcznych podpisów.

[69] Ten ksiądź biskup Wierzbowski był zamianowany administratorem opctwa lubińskiego przez biskupa poznańskiego Stefana Wierzbowskiego na mocy ystaw synodów prowincjalnych, ale miał ten urząd sprawować pospołu z przeorem O. Piątkiewiczem, który był administratorem opactwa po śmierci Stanisława Wojeńskiego 1685 r. biskupa kamienieckiego, opata komendataryjnego lubińskiego. W r. 1688 Rzym zawyrokował, że obydwaj mają administrować, z czego Wierzbowski bardzo był niezadowolony i niechętny dla O. Piątkiewicza.

[70] O. Bernard Sztuard z Gostynia, profes od roku 1669, umarł 1692. w r. 1791 obrany przeorem pod przeważnym wpływem opata komendataryjnego lublińskiego Jacka Święcickiego, biskupa chełmskiego, który się lubił mieszać do wewnętrznych spraw klasztoru, w następnym jednak roku Sztuard zrezygnował.

[71] Umarł 18 lutego 1694 r.

[72] Z miasta Śremu, profes od r. 1662; przeorem był 1683-1688; należy do znakomitszych przeorów lubińskich; mąż dbały o karność zakonną, światły i promotor połączenia się w jedną kongregację i zreformowania Tyńca, Mogilna i Lubinia. Wiele przykrości doznawał od obydwóch Wierzbowskich. Umarł pełen zasług e 1713; w zakonie żył lat 51.

[73] Odtąd po polsku, jak tutaj podane.

[74] Dotąd po polsku.

[75] Profes od r. 1666; 1703.

[76] Profes od r. 1680; umarł 1702.

[77] Ks. Jan Bolland rodem z Belgii z Towarzystwa Jezusowego, ur. 1596 r., umarł 1665. Począł zbierać akta świętych, jakiekolweik zdołał wynaleźć po całym świecie,we wszystkich językach drukowane i w rękopismach. Dzieło to wychodzi dotąd pod tytułem „Acta Sanctorum”; doprowadzone obecnie do 15 października, objemuje 60 tomów in folio. Zawiera nie tylko wszystkie skarby hagiografii starożytnej i średnich wieków, ale nadto obemuje wszystko, cokolwiek nowoczesna hagiografia ustawicznie wydaje. Tym sposobem jest największym dziełem hagiograficznym obejmującym wszystkie inne dziełą tego rodzaju, z krytyką zdrową i wytwornością języka. Dla historii Kościoła w Polsce dzieło to niezmiernej jest wagi.

[78] Autograf współczesny O. Maura Cytrynowicza, karta in folio; po jednej stronie zapiski tegoż po drugiej wyżej przytoczone zapiski O. Celestyna Pruskiego. Tenże M. Cytrynowicz, Poznańczyk, profes of r. 1681, człowiek zdolny, pobożny, ale zmienny. Pierwiastkowo gorącym był zwolennikiem unii benedyktynów polskich, lecz później, doznawszym trudności i zawodów, zapalczywym był jej przeciwnikiem i starał się udaremnić prace opata Mireckiego około unii benedyktynów; stąd też wiele cierpiał. Umarł 1729 r. w klasztorze lubińskim.

[79] Leonard Kretuński, rodem z Krotoszyna, profes od r. 1697, umarł w 1718 r.; z początku przyjaciel i towarzysz Cytrynowicza, ale też wierny towarzysz i współpracownik opata Mireckiego w zaprowadzeniu unii benedyktyńskiej w Polsce; umarł opatem w Horodyszczu.

[80] Umarł 1704 r.

[81] Z Jutrosina rodem profes od r. 1688; umarł 1705 r.

[82] O. P. Łukowski, poznańczyk, profes od r. 1692; umarł 1726 r.

[83] O. Bogumił Słończyński z Miejskiej Górki profes od r. 1688; umarł 1713 r.

[84] Accessio novissima, str. 262.

[85] Patrz niżej pod r. 1739 str. 124.

[86] Zapiski miasta Grodziska w rękopisie.

[87] Autograf pięknie pisany po łacinie, w kształcie urzędowego publicznego świadectwa, na całym arkuszu, z pieczęcią miasta Grodziska, na której napis: Sigillum civitatis Grodzisko z wyobrażeniem św. Jadwigi, patronki miasta. Miasto Grodzisk szczególniejsze miało nabożeństwo do Sługi Bożego Bernarda, i najwięcej też łask pozostało zapisanych z Grodziska i okolic jego.

[88] Autograf in’4o O. Lochacza z dopiskiem: testatur descriptione sua et mp. S. P. Lochacz, ejusdem Ordinis ac conventus professus, ac omni titulo vir ornatissimus” – Ten O. Mikołaj Lochacz był, gdy to świadectwo pisał, po raz drugi przeorem lubińskim. Profes od roku 1684; umarł 1728; był po trzy kroć przeorem. Gorliwy zwolennik unii polsko-benedyktyńskiej, znamienity nauką.

[89] O religii poczciwych ludzi. Warszawa 1751 i 1769 in 8.

[90] Patrz dodatek I.

[91] Zwyczajnie gorączkę krwisto pałający u nas chorobą łożną nazywają. (zaraźliwa choroba).

[92] Autograf in folio, o trzech stronach, ładnie i wyraźnie zapisanych, cały po polsku  tak, jak tutaj podany, z wlasnoręcznemi podpisami magistratu śremskiego i pieczęcią z napisem wokoło: Sigillum Ciritałis Śrem Sacrae Regiae Majestat is, w środku brama, a nad nią Matka Boska z Dzieciątkiem Jezus.

[93] Autograf karta in folio, cala po polsku pisana.

[94] Accesio novissima. Dodatek do kroniki klasztoru str. 227-228

[95] Ostatni Przeor ks. Paweł Szulczewski w liście do Hipolita Bibrowicza, obywatela w Grodzisku pisanym r.1852.

[96] Świadkiem nauczyciel w Lubiniu Ludolf Gerlach, któremu to samo opowiadał śp. Stanisław Filipiak, sołtys i prowizor kościoła, który tą wiadomość miał od ojca SWego śp. Filipa, kuchcika OO. Benedyktynów, świadka naocznego.

[97] Tob. XII. 7,

[98] Łuk. XVII, 18

[99] Novissima Accessio Pag. 311.

[100] Matricula Defunctorum Fratrum sub die 20 Februarii. Novissima Accessio Pag. 230.

[101] O Balickim patrz niżej w dodatku o klasztorze.

[102] Wspomnienia Wielkopolski Poznań 1842 tom 1, s. 246.

[103] Świadectwo Rudolfa Gerlacha nauczyciela katolickiego w Lubiniu.

[104] Świadectwo Jana Humpińskiego żyjącego do tej chwili obywatela w Grodzisku.

[105] Przechował się dotąd taki dyplom na pergaminie z pieczęcią herbu „Łódź”, na czerwonym laku wyciśnięty, w blaszanem pudełku na wstążce jedwabnej zielonej, dany w Freysztadzie alias w Kożuchowie (in loco pro tunc zagranicznej rezydencyi dla niepokoju i powietrza w Polsce w Sobotę ante Dominicam Oculi r. 1712) przez Jana Franciszka z Bnina Opalińskiego, starostę śremskiego, dziedzica Grodziska i Opalenicy Wawrzynowi Chrząnskiemu i potomkom jego. Podpisał Jan Opaliński i małżonka jego Teresa z Konarzewskich, a potwierdził go 16 lipca 1730 Karol ze Bnina Opaliński.

[106] Świadectwo żyjących dotąd sędziwych obywateli grodziskich: Hipolita Bibrowicza głównego piwowara i Jana Humpińskiego.

[107] Hipolit Bibrowicz ofiarowal na grób Błogosławionego Bernarda około r. 1850 dwie świece woskowe, kunsztownie malowane w kwiaty i różne figury, które potem w Lubiniu przez kilka lat za paschały używano.

[108] J. Łukaszewicz w „krótkim opisie historycznym kościołów parafialnych w dawnej diecezji poznańskiej” tom II str. 46 przypisuje wyborność piwa grodziskiego przemyslowi Jana Wolana, luteranina, który w XVI wieku we Lwówku i Grodzisku browary pozakladal; Lwóweckie upadły. – „ Grodziszczanie zaś mędrsi od mieszkańców Lwówka, sposobu warzenia dobrego piwa, podanego im przez Wolana, nie zatracili nigdy. Mają też potemu wodę. – Właśnie o tę wodę jedynie tu chodzi, nie o sposób warzenia piwa. Sługa Boży Bernard miał pobłogosławić studnię, a nie zaś uczyć warzenia piwa; gdyby podanie nasze to ostatnie twierdzenie stawiało, wtedy możnaby jakiego lutra lub arianina takim cudotwórą zrobić. Dzisiejsi piwowarzy grodziscy z pewnością w niczem nie ustępują w przemyśle dawnym piwowarom, a może ich nawet pod tym względem przewyższają; a przecież piwo ich dzisiejsze nie jest dawncm piwem grodziskiem, gdy nie biorą do niego wody ze studni przez Sługę Bożego Bernarda pobłogosławionej. I ten fakt tym dobitniej stwierdza prawdziwość podania o pobłogosławieniu studni.

[109] Sczygielski, Aquila Polono-Bcnedictina p. 145.

[110] Codex dipl. Wielkopol. str. 198.

[111] Codex dipl. Wielkopol. str. 327.

[112] patrz wyżej str. 92.

[113] patrz wyżej str. 91.

[114] „Inhibition der Temporalien” — to samo, codzisiajsze „Temporalien Sperre” przeciw duchowieństwu świeckiemu wiernemu Kościołowi.

[115] Referat komissyi z 29 Lutego 1835.

[116] O. Paweł Szulczewski w liście do Hipolita Bibrowicza w Grodzisku w r. 1852 pisanym,

[117] Jakie to były one dokumenta, i gdzie się mogły podziać? Czy też one nie tyczyły się niniejszego przedmiotu? Może są w ręku spadkobierców ś. p. ks. Kujawskiego.

[118] Z napisem: Dissoluta des Benedictinerklosters in Lubiń. Pergaminowe dokumenta osobno tam są przechowane.

[119] A więc dziś są w Petersburgu i Uppsali.

[120] W XII wieku dopiero założony.

[121] Sprawozdania Komisarza rządowego Meinerta z 18go Września 1837.

[122] Kodeks Wielkopolski, t. 1 w dodatkach str. 578.

[123] W Płocku czwartego maja 1278 r. w dzień św. Floriana, Męczennika, Codex diplomatyczny Wielkopolski, tom 1, s. 417.

[124] Później w kaplicy tej umieszczono bibliotekę, dziś śladu nie ma po tej kaplicy.

[125] Na sali górnej zamku poznańskiego we wtorek, miesiąca lipca pod wieczór.

[126] Patrz wyżej str. 14.

[127] Kronika klasztoru str. 252.

[128] Mikołaj Mielecki opat na Tyńcu, syn hetmana wielkiego koronnego, sam dobry zakonnik, zaprowadził ścisłość zakonną, cnotą, pobożnością i łaskawością znamienity. Bibliotekę znacznie pomnożył, nauk miłośnikiem będąc, takowe między zakonnikami starannie pielęgnował, o kościołów ozdobę dbał, umarł, nim jeszcze kapłanem został, w roku 1604, tego samego, co opat Kiszewski. Po nim nastali opaci komendataryjni, prawdziwa klęska życia klasztornego, i jak się Sczygielski (Aquila Polono-Benedictina, p. 154) wyraża: „W tym roku 1606 z dworu królewskiego wypadł pierwszy (Stanisław Sokołowski), który opactwo Tynieckie porwał pod tytułem komendy. To samo stało się z opactwem lubińskiem po śmierci Kiszewskiego, jak niżej zobaczymy.

[129] Michał Maliszewski, syn Stanisława sędziego ziemskiego dobrzyńskiego, świeckim będąc, przy wielkiej umiejętności i wdzięcznych obyczajach wszystkim był miły; używany przez Zygmunta III do poselstw zagranicznych, w końcu wstąpił do zakonu i był świętokrzyskim opatem od r. 1595-1608. Przez ten czas wiele dobrego i pożytecznego uczynił. Kościół św. Mikołaja i szpital u stóp góry wystawił, na wychowauie porzuconych Bractwo Compassionis Christi zaprowadził; utracone dobra klasztorne odzyskał, a zastawione wykupił. Zwiedził Monte Cassino, skąd wróciwszy, ścisłość zakonną zaprowadził. Co sobotę nogi braciom umywał i wszystkich braci do tego zobowiązał; do późnej starości kazał. Umarł 14 Kwietnia 1608.

[130] W ścianie wewnętrznej kościoła klasztornego zachowuje się wizerunek O. Chrzczonowskiego na kamieniu białym ciosowym, wyobrażający kapłana leżącego w ornacie i infule, z pastorałem w ręku, z następującym skromny mnapisem: Andreas Chrzczonowski Abbas Lubinensis vivens pro se posuit A.D. 1587. (Andrzej Chrzczonowski opat lubiński za życia sobie położył R.P. 1587).

[131] W Nekrologu 10 lipca nazwany „mężem apostolskim”.

[132] Majątek ten odziedziczył po bracie, który bezpotomnie po śmierci swojej żony, z domu Niegolewskiej, umarł.

[133] Głoski kropkami oznaczone są zniszczone.

[134] Stanislao Kiszewski Abbati Lubinensi Gratae Memoriae Ergo Generosi Domini Martinus Żorawski Et Valentinus Sczucki Posurunt. Haec Brevis Exuvias Magni Capit Urna Kiszewski At Virtus Late Clara Per Ora Volat Hunc Secura Quies Et Fallere Nescia Vitae Aequarit Reliquis Quos Bene Facta Notant Hujus Spes Conventus Erat Verusque Patronus Nunc D Dei….ium Mortus Et Lucrimae Mens Sedet Ante Deum Meritis Ornata Laborum Hic Hospes Vitae Sint Documenta Tuae. Vixit Annos 48. Obiit Anno Salutis 1604.

[135] „Larvata illa electione inviti”, Kronika klasztoru, strona 335.

[136] Accessio novissima, str. 233-236. Przed nie­dawnym czasem przy restauracyi sklepu Braci w kościele poklasztornym lubińskim, wyrzucone zostały, przez niedopatrzenie, kości jego z trumny i z innemi zmieszane. Niestety zrobiono to samo z kilku innymi, którzy od dwustu blisko lat nienaruszeni w trumnach spoczywali, a którzy już w r. 1761 w całości od dawna byli znalezieni. W ogóle brak u nas poszanowania dla umarłych, a mianowicie dla grobów i prochów zakonników w sklepach poklasztornych pochowanych. Dzieje się to z niedbalstwa i jakiegoś wstrętu do zajęcia się porządkiem tych zmarłych, ze czcią cieniom zgasłych przynależną, pośród przybytków, w których tylu Świętych spoczęło, a których pamięć nawet niepowrotnie ginie !

[137] Anno Dni 1685 die 21 Februarii Illustrissimus et Reverendissimus Dominus Stanislaus Wojeński Episscopus Camenecensis, Administrator perpetuus Abbatiae Lubinensis, Invictissimi et Potentissimi Serenissimi Poloniarum Regis Joannis Tertii primus principalisque Consiliarius, Patriae decus Regnique columna, Ecelesiarum ac Sacrarum Religionum defensor zelotissimus, abbatiae hujus tamquam tacitus reaedificator, Monasterii hujus voto reformator, ultimam vitae suae diem clausit Varsaviae in Comitiis generalibus. Sepultus est apud Patres Camaldulenses vulgo na Bielanach.

[138] List króla Jana III, przechowany w aktach klasztoru, tak brzmi: „Jan Trzeci, z Łaski Bożej Król Polski, Wielkie Xiążę Litewskie, Ruskie, Pruskie, Mazowieckie, Żmudzkie, Kijowskie, Wołyńskie, Podolskie, Podlaskie, Inflantskie, Siewierskie, Czerniechowskie. Religiosi fideliter dilecti. Post fata zmarłego niedawnymi czasy Wielebnego nie­gdyś Xiędza Stanisława Wojeńskiego, Biskupa kamienie­ckiego, Opata lubińskiego, considerando wielkie merita w kościele Bożym i tej Rzeczypospolitej Wielebnego w Bogu Xiędza Stanisława Święcickiego, Biskupa chełm­skiego, upatrując przytem szczupłość intraty biskupstwa, pro Jure Nostro Regio konferowaliśmy mu Opactwo lubińskie pomienione. Co jako do wiadomości WM. podajemy, tak pilnie żądamy, aby hunc et non alium WM. za Opata sobie obrali, i z którego, że kontenci będziecie, upewniamy. Uczynicie to WM. dla łaski Naszej, którym od Boga dobrego zdrowia życzymy. Dan w Warszawie dnia 16 miesiąca marca roku Pańskiego 1685. Panowania Naszego roku XI. Jan, król. (L. S.).

[139] W r. 1699 Jakub Śliwnicki, dziedzic Choryni, najeżdżal majątek klasztorny, rozbijal i ranil ludzi, otoczony rozpojoną czeredą lżył i znieważał publicznie zakonników; opomagała mu w tej niecnocie i żona jego; ztąd powstały, bijatyki i procesa, z wielką krzywdą klasztoru i zgorszeniem wiernych. Zobaczymy niżej jeszcze gorsze rzeczy.

[140] Wskutek tego konkordatu 1737 r. klasztor w Lubiniu pozostał w posiadaniu wsi: Cichowo, Mościeszki, Bieżeń, Łagowo, Dalewo, Wyrzeka, Nowydwór, Gierłachowo, Szczodrochowo i ogrodu w Lubiniu, z dołączeniem wsi: Irka, Łuszkowo, Świeniec, Wławie, Garby, Górka Duchowna, Tagowisko, Stankowo, Zbęchy z których znowu w roku 1763 dla opatów klasztornych wyłączył i odstąpił klasztor wsie: Górkę Duchowną, Targowisko, Szczodrochowo. Opaci komendataryjni pozostali w posiadaniu miast: Krzywiń, Święciechowa; wsi: Lubiń, Stężyca, Ossowia, Żelazno, Wieszkowo, Siemowo, Kossowo, Wonieść, Gniewowo do roku 1797, t.j. do chwili zabrania ich przez rząd pruski. Lubiń, posiadany przez tych opatów, był powodem nieustannych prawie zatargów i przykrości dla klasztoru. O. Bielecki spostrzegł się dopiero po zawarciu ugody, że Lubiń trzeba było wytargować dla klasztoru, a nie zostawiać go opatom tytularnym. Chciał to koniecznie naprawić, ale już się nie dało.

[141] Accessio novissima, pag. 248. Gdzież się podział ten wizerunek?

[142] W tym czasie na początku XVIII wieku O. Stanisław Krystyn Mirecki, opat Świętokrzyski, postano­wił do skutku doprowadzić połączenie klasztorów benedyktyńskich w Koronie i Litwie, które już kilkakrotnie próbowali zgromadzeni benedyktyni najprzód roku 1658 w klasztorze tynieckim, potem 1685 w klasztorze lubińskim, a wreszcie roku 1686 na Łysej Górze, i utworzyć z nich jedno zgromadzenie benedyktyńsko-polskie, a w ten sposób wyswobodzić klasztory benedyktyńskie z pod uciążliwej juryzdykcji biskupów diecezjalnych i opatów komendataryjnych. Mirecki przez nuncjusza ustanowiony apostolskim komisarzem w r. 1707, zwiedził klasztory, które się wszystkie razem złączyły, a r. 1708 zwołał na Górą Świętokrzyską kapitułę generalną. Klasztor lubiński z gotowością wyprawił tam swoich pełnomocników. Obrano opata Mireckiego na głównego prokuratora do Rzymu, w celu uzyskania zatwierdzenia nowej kongregacji benedyktyńsko-polskiej. Po szczęśliwem pokonaniu wszelkich trudności, potwierdził w roku 1709 Klemens XI powyższe zgromadzenie z tem zastrzeżeniem, żeby na kapitule generalnej nowe uchwalone konstytucje do zatwierdzenia Stolicy św. podali. Na tę nową kapitułę wysłał Lubiń czterech najpoważniejszych i najgodniejszych ojców. Postanowiono i podpisano nowe konstytucje, prócz wysłańców Tyńca, którzy dla braku pełnomocnictw do domu odesłani, już więcej na kapitułę nie wrócili. W r. 1711 ojcowie lubińscy mieli w swoim przez klasztor danym pełnomocnictwie to zastrzeżenie, iżby nowo obrany prezes dopókiby nowo uchwalone ustawy zgromadzenia nie zostały przez Ojca Św. potwierdzone. Tymczasem w roku 1711 następował wybór wszystkich urzędników klasztoru lubińskiego. Nie wiadomo wcale, czy klasztor lubiński zaprosił nowo obranego generalnego prezesa O. Mireckiego do tego aktu czy nie; dosyć że Mirecki dla większego bezpieczeństwa prezydowania przy obsadzaniu urzędników, wystarał się w Nuncjaturze Warszawskiej o delegacyą apostolską i nagle przybył do Lubinia. W Lubiniu większa część zakonników oparła się temu, zastawiając się, że Stolica Św. jeszcze praw nowych nie potwierdziła. Mirecki wszystkich opierających się suspendował, a sprzyjających sobie na urzędach na dalej zatwierdził albo nowych ustanowił. Do opozycji należeli ze wszech miar godni ojcowie, karności zakonnej i unii wielcy zwolennicy i ludzie świątobliwi. Ta gwałtowność Mireckiego zakłóciła nie potrzebnie pokój i na pewien czas wstrzymała połączenie się Lubinia. Mirecki, który umarł w woni świętości, również zawinił, że tak porywczo postąpił i cenzurami zakonników obłożył. Wiatrem gwałtownym pokruszyl okręty Tarsu. Ostatecznie jednak sprawa ta załatwioną została i klasztor lubiński ustawy unii u siebie w życie niebawem wprowadził, a w roku 1740 stanowczo do niej przystąpił, o której zaprowadzenie sam już od r.1651 się starał.

[143] Prokuratorem tego procesu w Rzymie był O. Dominik Hebda de Hodecz z diecezji kujawskiej, który um. r. 1786 w Lubiniu. Znakomity rubrycysta, śpiewak i lingwista, surowy zakonnik, w Rzymie bardzo poważany.

[144] Największą czynił klasztorowi krzywdę właściciel Daleszyna, Wawrzyn Będorski, który przez 30 lat (syn po ojcu) najeżdżał dobra klasztoru lubińskiego. W roku 1736 napadł Szczodrochowo, sponiewierał ludzi, wypasł zasiewy i sprzątnął łąki; w r. 1743 zabrał bydło, konie i 500 owiec i popalił zboże na wozach. W r. 1750 to samo powtórzył. W roku 1757 poranił w Stankowie szablą dwóch księży benedyktynów na twarzy i w ręce; w r. 1773 zabił Okęckiego rządzcę klasztornego w Starym Gostyniu, a 27 kwietnia tegoż roku kazał służącemu swemu zastrzelić tamże O. Feliksa Stempczyńskiego, ubiwszy mu poprzednio obydwa konie u woza. W Mościeszkach porąbał szablą O. benedyktynów po głowach i strasznie ich poranił, prócz ciężkich krzywd, które ludziom w tych wsiach poczynił, i obelg i klątew publicznych, jakie na zakonników miotał. Pozostał w archiwum grodzkim w Poznaniu stos akt procesów klasztoru z tym najeźdźcą. I to wszystko bezkarnie uchodziło! Dissoluta Klosters Lubin XVIII 1-6.

[145] Accessio novissima str. 17.

[146] Accessio novissima str. 288.

[147] We wsi Horodyszcze, w województwie brzesko-litewskiem, powstał w r. 1662 klasztor benedyktynów; sprowadzeni zostali doń zakonnicy z góry Kassynu, stąd niekiedy nazywano go „Castrum Cassinum”.

[148] Wyszczególnione są w Dodatku II niniejszej książki.

[149] To wszystko do dziś dnia istnieje, prócz onych aniołów nad bramą, których przy rozbijaniu klasztoru usunięto, nie wiedzieć dlaczego.

WESPRZYJ NAS


Z reguły św. Benedykta

Mamy zatem założyć szkołę służby Pańskiej. Ufamy przy tym, że zakładając ją nie ustanowimy nic surowego ani nazbyt trudnego. Jeśli jednak niekiedy dla naprawienia błędów i zachowania miłości, tam gdzie sprawiedliwość i rozsądek tego wymagają, okażemy się nieco bardziej surowi, nie uciekaj od razu, przejęty strachem, z drogi zbawienia, bo wejść na nią można tylko ciasną bramą.

 
PLAN DNIA
Dzień powszedni
6:00
Jutrznia
6:30
Medytacja, rozmyślanie
7:15
Msza święta
8:00
Śniadanie
9:00
Praca
12:15
Modlitwa południowa
12:30
Obiad
14:00
Praca
17:00
Nieszpory (sobota 15:00)
18:00
Kolacja
20:00
Kompleta
Niedziela
6:00
Jutrznia
6:30
Medytacja, rozmyślanie
8:00
Śniadanie
11:30
Msza Święta
13:00
Modlitwa południowa
13:15
Obiad
17:30
Nieszpory
20:00
Kompleta i Godzina czytań
MSZE ŚWIĘTE W OPACTWIE
Niedziela i uroczystości
7:30
 
9:30
 
11:30
Konwentualna
19:00
 

 

Poniedziałek - sobota
7:15
Konwentualna
18:00
(w poniedziałek w kościele pw. św. Leonarda)

 

W święta zniesione
7:30
Konwentualna
10:00
 
18:00

Polecamy

Używamy plików cookies Ta witryna korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności i plików Cookies .
Korzystanie z niniejszej witryny internetowej bez zmiany ustawień jest równoznaczne ze zgodą użytkownika na stosowanie plików Cookies. Zrozumiałem i akceptuję.
201 0.084053993225098